Najnowsze wiadomości z kraju

Polski dziennikarz pojechał do Iraku sprawdzić, skąd rekrutują się migranci. Nie spodziewał się takiego widoku

Jak wygląda świat, z którego ludzie chcą uciec do Europy Zachodniej przez Białoruś? Z czym mieszkańcom muzułmańskiej wioski w Iraku kojarzy się Polska? W odpowiedź na te pytania wplata się historia sprzątania świata po wojnie, a także opowieść o byłych żołnierzach, którzy zostawili broń i dziś uczestniczą w odbudowie społeczeństwa, które różni od naszego niemal wszystko. Choć przecież zupełnie nic.

O wyprawie do Iraku, na tereny ogarnięte do niedawna wojną, rozmawiamy z Rafałem Otoką-Frąckiewiczem, dziennikarzem i popularnym youtuberem. Zanim jednak przejdę do wywiadu, winien jestem Państwu kilka słów wprowadzenia i wyjaśnienia tego, czym jest Orla Straż, która jest ważnym elementem tej historii.

Fundacja Orla Straż to polska organizacja charytatywna, która została założona w 2016r. przez kmdr ppor. rezerwy Bartosza Rutkowskiego. W tym czasie, od ponad dwóch lat w Iraku i Syrii trwała wojna, wywołana przez tzw. Państwo Islamskie (ISIS). Kiedy na przełomie 2013 i 2014 roku terroryści zajmowali ogromne przestrzenie na terytorium obu państw, ich ekspansji towarzyszyły trudne do opisania zbrodnie na ludności cywilnej. Niszczono całe miasta, dewastowano bezcenne zabytki jednej z najstarszych cywilizacji na świecie, ale przede wszystkim dokonywano masakr na ludności cywilnej, których nawet surowe opisy budzą grozę.

Dziesiątki tysięcy ludzi zmuszono do opuszczenia własnych domów i miejsc, w których mieszkali od zawsze. Wobec kryzysu humanitarnego, który trwał na tym trawionym wojną terenie, u byłych żołnierzy pojawił się jeden z najbardziej podstawowych ludzkich odruchów, którym była chęć niesienia pomocy potrzebującym. Na miejscu, na Bliskim Wschodzie. Tak narodziła się Orla Straż, której głównym obszarem działań jest Irak oraz iracki Kurdystan, gdzie ISIS dokonywało największych zbrodni na chrześcijanach i Jezydach.

Założona przez Polaków fundacja uczestniczy dziś w odbudowie świata zniszczonego wojną i terroryzmem. – Wspieramy rodziny, które straciły bliskich, dom oraz dorobek całego życia w wyniku najazdu terrorystów z ISIS. Chcemy pomóc im w powrocie do normalnego życia, jakie wiedli przed wojną, wywołaną przez islamskich fundamentalistów. Realizujemy nasze działania m.in. przez odbudowę zniszczonych miejsc pracy, wspieranie edukacji wdów i sierot oraz pomoc rozwojową udzielaną w bardzo szerokim zakresie – piszą na swojej stronie internetowej. W innym miejscu, w jednym z wywiadów, uzupełniają: – Pomagamy głównie tym, którzy ucierpieli z rąk terrorystów. Uznajemy, że jeśli ktoś zasłużył na to, żeby zainteresowali się nim terroryści, to zasługuje też na nasze zainteresowanie i na to, żeby mu pomóc. 

Dziś ten dramat setek tysięcy ludzi potęguje dodatkowo kryzys migracyjny, którego jedną z odsłon obserwujemy na granicy polsko-białoruskiej, gdzie m.in. Jezydzi i inni mieszkańcy Iraku stali się częścią wielkiej, zaplanowanej przez Mińsk i Kreml wojny hybrydowej z Unią Europejską.

Temat migrantów na polsko-białoruskiej granicy od początku relacjonował dla swoich widzów popularny YouTuber, Rafał Otoka-Frąckiewicz. Jednym z elementów zgłębiania i tłumaczenia tego, co dzieje się na granicy Polski i Białorusi, była m. in. rozmowa z przedstawicielem Orlej Straży, który w rozmowie z Otoką-Frąckiewiczem opowiedział o pracach fundacji w Iraku. W czasie jednego z programów, widzowie ROF wsparli pracę polskiej fundacji. Zbiórka, którą pierwotnie zorganizowano na budowę szkoły, ostatecznie zakończyła się taką kwotą, że za zebrane pieniądze będzie można sfinansować na miejscu dwie placówki edukacyjne.



Dlaczego pojechałeś do Iraku?

Byłem w Usnarzu Górnym, na Podlasiu, dwa dni przed wprowadzeniem stanu wyjątkowego. O sytuacji na granicy informowałem od kwietnia i miałem wrażenie, że wyczerpałem możliwości zgłębiania tego tematu tu, na miejscu, w Polsce. W czasie rozmowy z Orlą Strażą, polską organizacją charytatywną działającą w Iraku, pojawiła się możliwość wyjazdu tam, do miejsca skąd pochodzą ludzie, którzy koczują po białoruskiej stronie…

Czyli chciałeś dotrzeć do źródła tego, co obserwujemy na granicy polsko-białoruskiej?

Ta możliwość powstała dzięki Orlej Straży, trzem ludziom związanych w przeszłości z naszą armią, którzy pomagają tam, na miejscu, bo dzięki temu ci ludzie nie wyjeżdżają, zostają tam, u siebie. Dzięki ich pracy, ludzie na miejscu budują domy, szkoły, warsztaty, mogą normalnie funkcjonować. Z taką informacją tam pojechałem. Chciałem się dowiedzieć kim są ci ludzie.

I czego się dowiedziałeś?

Dowiedziałem się dlaczego wyjeżdżają z Iraku, co opisałem później w swoim programie na You Tube. Jedna z tych grup to ludzie bogaci, którzy obawiają się tego, że za chwilę na Irak znowu “spadnie demokracja” i trzeba będzie się ewakuować, bo nie ma sensu takie ciągłe budowanie swojego życia od nowa. Nawet jeśli żyją na dobrym poziomie, to za chwilę wszystko może się skończyć.

…bo razem z “demokracją spadną” amerykańskie wojska, bomby i ktoś, kto będzie pilnował porządku?

Oczywiście, bo nawet w tej chwili swoje bazy w Iraku cały czas mają wszyscy.

Wszyscy, czyli kto?

Amerykanie, Anglicy, Niemcy, część Iraku jest bombardowana przez Turcję. I to jest kolejny powód, dla którego ci ludzie tu przyjeżdżają. Tak jest np. z jezydami, przedstawicielami monoteistycznej religii wyznawanej głównie przez Kurdów mieszkających na pograniczu Iraku. Oni pouciekali ze swoich rdzennych terenów, bo ISIS traktowało ich jeszcze gorzej niż chrześcijan, uznając ich za wyznawców szatana. (red.: wrogowie jezydyzmu uznają czczonego przez jezydów Malak-Tausa za diabła, ponieważ jedno z jego imion (Shaytan) jest podobne do arabskiego słowa „szaitan”, a grobowce jezydzkich przywódców często nazywane są przez muzułmanów Beit Shaytan, czyli „Dom Szatana”. To jednak problem tylko leksykalny, bo religioznawcy są zgodni, że w religi jezydów nie ma kultu diabła). Na tę chwilę normalnie żyją wśród muzułmanów, choć w większość z nich mieszka w obozach dla uchodźców. Musieli uciekać ze swoich terenów, dziś mają do wyboru albo powrót pod tureckie bomby i konfrontację z PKK, czyli komunistami kurdyjskimi, którzy walczą cały czas z Turcją. Mogą wrócić na wojnę, albo zostawać w obozach dla uchodźców…

Jak wyglądają takie obozy?

To jest osobny temat. Są obozy oficjalne, które zbudowane są przez rząd iracki i one są bardzo sprytnie umiejscowione, czyli na obrzeżach miast i terenów, w których przed wojną mieszkali Jezydzi i Kurdowie. Te obozy zmieniają się wraz z upływem czasu. One tworzą żywą strukturę, to na początku są namioty, czyli to z czym najczęściej kojarzymy obozy dla uchodźców. Po kilku latach te namioty zamieniają się w glinianki i prowizoryczne chaty. W finale te obozy zaczynają przypominać normalne miasteczka, pośrodku biegną ulice, widać coraz większe domy, w środku jeżdzą samochody. W tej chwili większość obozów dla Jezydów jest na poziomie lepianek, zamienili namioty na trwalsze konstrukcje i mogą przetrwać mniej korzystne warunki atmosferyczne. Co jest ważne, jest tam schludnie i czysto. Tam nie ma biedy. To nie są żebracy umierający w namiotach, oni prowadzą normalne życie.

Normalne, ale pozbawione możliwości planowania i myślenia o przyszłości?

No tak, bo perspektywa przyszłości jest taka, że być może skończy się bombardowanie tureckie, więc może kiedyś wrócą. Dodatkowo, rząd tak sprytnie to wymyślił, że zainstalował obozy na obrzeżach miasteczek jezydzkich na terenie Kurdystanu, tak więc w naturalny sposób te obozy zaczynają rosnąć. 

Na ten teren trafiasz razem z ekipą z Orlej Straży. Obserwujesz to, co tam się dzieje i widzisz to, czym się zajmują…

Przede wszystkim panowie z Orlej Straży mają tam, na miejscu, całą siatkę lokalnych współpracowników, zarówno po stronie chrześcijan, jak i jezydów. Kiedy przyjechaliśmy, udaliśmy się na pustynię, gdzie była mała chrześcijańska wioska. Spotkaliśmy się z lokalnym wójtem, szefem społeczności. On złożył raport, pokazując, co udało się zrobić ze środków, które otrzymał od Orlej Straży i pokazał co jeszcze jest do zrobienia. W wielu miejscach widać już owoce pracy Polaków, np. w Telskuf, jednym z chrześcijańskich miasteczek, które zostało totalnie zniszczone przez ISIS, w którym dochodziło do mordów, grabieży, w którym przed wojną mieszkało ok. 14 tysięcy mieszkańców, teraz są 4 tysiące, widać jak działa Orla Straż. Wchodzisz do sklepu spożywczego, wszędzie są symbole Orlej Straży, która zebrała fundusze, żeby właścicielka mogła założyć swoją działalność i rozbudować sklep. Co ważne, oni nie dają pieniędzy non-stop, dają je ludziom, co do których mają pewność, że sobie poradzą…

A co z tymi, co sobie nie radzą?

Oczywiście też jest tam taka grupa, bo ten kraj przypomina trochę Polskę w 1989 roku. Czyli znika stary system, buduje się nowe państwo, w którym część osób sobie radzi, bo ma kapitał, albo jest obrotna, inteligentna i przedsiębiorcza. Ale jest też duża część ludzi, która sobie nie radzi. Jeśli ktoś całe życie pasł owce i był pasterzem, to nie stanie się nagle biznesmenem. Oczywiście takim ludziom Orla Straż też pomaga, np. uzupełniając ich stada. Tę obecność i pomoc Orlej Straży widać w wielu miejscach. W sklepach, bibliotece, która można zobaczyć w moich filmach na YT. Jest też sklep papierniczy i sklep z dziecięcymi rzeczami. Jest punkt naprawy sprzętu elektronicznego, klimatyzacji, kosiarek, itd. To wszystko powstało dzięki Orlej Straży, która była w stanie pomóc ludziom, którzy ich zdaniem byli na tyle obrotni, że im się uda. Teraz remontowana jest kawiarnia. To brzmi niesamowicie, ale oni tam naprawdę postawili na nogi całe miasteczko.

Kiedy oglądałem Twoje filmy i słuchałem o ich pracy, to uderzyło mnie to, że niektóre z biznesów, które wspomogli są już dziś na takim etapie, że obdarowani sami pomagają dziś Orlej Straży, także finansowo.

Tak. Dla przykładu osobą, która zarządza działaniami Orlej Straży na miejscu jest Remi, mężczyzna, który w roku 2014, kiedy ISIS zasugerowało, żeby „oddalić się z miejsca zamieszkania” spakował co się da i wyjechał z domu. Dziś pomaga innym, jest lokalnym koordynatorem. Byliśmy też u starszego małżeństwa, ludzi po 60-tce, których córki mają problemy ze zdrowiem. Jedna z nich ma bardzo słaby wzrok i słuch, ale studiuje na lokalnym uniwersytecie. Remi ich wyszukał, dostarczył tej dziewczynie specjalny tablet, który umożliwia jej naukę. Widziałem też takie sytuacje, gdy ludzie z Orlej Straży przyjeżdża z kolejną transzą pomocy, bo tak się umówili z lokalnymi mieszkańcami, ale w tym czasie ktoś już tak mocno odbudował np. swój biznes, że nie potrzebuje wsparcia i mówi wprost: – Znajdźcie kogoś innego, ja już nie potrzebuję pomocy. Oczywiście zdarzają się też sytuacje, gdy pomoc się nie udaje. Np. jest tam też dziewczyna, której Orla Straż pomogła założyć salon z sukniami ślubnymi. Ale wiadomo, przyszła pandemia, wiadomo co się stało z imprezami, dziewczyna po prostu zbankrutowała. Świat nie jest idealny, ale zdecydowana większość tych projektów się udaje. W czasie rozmów z Orlą Strażą dowiedziałem się, jakie są koszty pomagania tam na miejscu. Np. budowa warsztatu kosztuje ok. 6 tysięcy złotych. Dlatego rozpoczęliśmy z widzami mojego kanału zbiórkę, żeby wybudować szkołę, taki był pierwotnie plan. Finalnie zebraliśmy na dwie szkoły z kawałkiem i dlatego chciałem zobaczyć wygląda to miejsce, które pomagamy odbudować. 

Zgodnie z wyobrażeniami?

Zupełnie nie. Spodziewałem się wielkiego leju po bombie, a to się okazało nieprawdą, bo Irak jest bardzo bogatym krajem. Nawet w tych małych miasteczkach, w których byliśmy, nie ma tam wielkiej biedy i ludzi umierających na ulicy.

To kto stamtąd ucieka do Europy?

Ludzie, którzy mają już rodziny na Zachodzie. To są wówczas bardzo różne destynacje, co ciekawe większość moich rozmówców chciała jechać do Kanady. Ale także ludzie, którzy nie radzą sobie na miejscu…

To mnie o tyle dziwi, że przecież ta podróż nie jest tania, oni z jednej strony nie radzą sobie z rzeczywistością, z drugiej mają pieniądze na podróż np. do Dubaju, z Dubaju do Moskwy, a stamtąd na Białoruś?

Bogaci, którzy stamtąd znikają, często jadą z furmanką pieniędzy. Pozbywają się wszystkiego, co mają na miejscu. Problem polega na tym, że nawet jak jesteś tam bogaty, a chcesz się zgłosić do ambasady po wizę, to jej w wielu przypadkach nie dostaniesz, bo Irak jest najbardziej parszywym paszportem na świecie, zaraz po afgańskim…

Nie otwiera zbyt wielu drzwi, to pewne. 

Żadnych nie otwiera, większość zamyka. Dlatego w większości ci ludzie legalnie nie są w stanie się przedostać do Europy czy do Kanady, nawet jeśli mają pieniądze i biznes, który teoretycznie umożliwiałby im taką podróż i kupno domu na miejscu. Kombinują nielegalnie, dogadują się z przemytnikami. Drugą grupę stanowią ci, dla których na bilet zrzucają się całe rodziny, co w założeniu ma później poprawić los wszystkich jej członków. Oczywiście koszty życia są niższe niż na Zachodzie, więc jeśli się uda, to często później takie rodziny funkcjonują na całkiem niezłym poziomie.

Przepraszam, że będę brutalny. Orla Straż robi wielką robotę, ale świata nie zbawi. Według ciebie to społeczeństwo ma szansę w bliskiej przyszłości funkcjonować normalnie, biorąc pod uwagę choćby masowy exodus?

Jeśli nikt nie będzie im tam spuszczał bombowcami demokracji, to na pewno. Oni już tam się podnieśli, a to co robi na miejscu Orla Straż to jest działanie genialne. Oni działają punktowo, nie wożą ze sobą niczego, bo przecież wszystko jest na miejscu. Jeśli komuś potrzebne są owce, to nie wiozą ich z Połonin w Tatrach, tylko kupują je na miejscu. Jeśli potrzebny jest klimatyzator, to kupują go na miejscu. Domy i szkoły budują lokalni ludzie, na miejscu. Nie chcę się wypowiadać o innych NGO’sach, ale nie wszystkie działają tak, żeby ta pomoc miała ręce i nogi.

To jednak zaryzykujmy, dlaczego?

Kilka lat temu jeden z większych obozów odwiedziła delegacja ONZ, która miała pomagać mieszkańcom. Tym zapowiedziano, żeby przez trzy dni nie wychodzili ze swoich miejsc, bo przyjedzie ONZ, które będzie rozwiązywało ich problemy. W końcu ONZ przyjechało. Chodzili dwójkami od namiotu do namiotu i wycinali im okna w sufitach. W to miejsce wstawiali siatkę i bez słowa wychodzili. Okazało się, że ONZ zaplanował, że będzie walczył z malarią na tych terenach, więc instalował ludziom siatki na komary, których… akurat na tym terenie nie ma. W tej strefie Tygrys ma taką specyfikę, że komary nie występują. Tam ich po prostu nie ma. Ale w ONZ ktoś stwierdził, że malaria jest na Bliskim Wschodzie ogromnym problemem, więc należy tym ludziom trochę pomóc.

Czyli typowe urzędnicze rozwiązywanie problemów, których nie ma, ale pewnie dało się na tym nieźle zarobić.

Oczywiście. ONZ jak tam jedzie, to muszą być spełnione ich warunki bezpieczeństwa, muszą jechać w konwoju, kilka samochodów, posiadać licencjonowaną ochronę, która kosztuje ogromne pieniądze. Więc sama obsługa tych wyjazdów to ogromne koszty. Teraz np. jakaś duża organizacja zrobiła szkolenia dla mieszkańców, żeby spuszczali wodę w toalecie raz dziennie, bo inaczej… Tygrys im wyschnie. Tymczasem tam w wielu miejscach nie ma nawet kanalizacji.

Na tym terenie do niedawna szalał ISIS, strzelały rakiety, wybuchały bomby. Dziś  cały czas kręci się mnóstwo grup będących niedobitkami tej czy innej formacji wojskowej. Były takie momenty, w których się bałeś?

Nie. Ale od razu zaznaczam, że to jest złudne i zwodnicze, bo ja tam byłem z ludźmi, którzy znają teren. Na miejscu byli zaufani lokalni mieszkańcy, również ludzie, którzy znają teren. Byłem w irackim Kurdystanie, gdzie nie toczą się działania zbrojne, ale oczywiście z tyłu głowy gdzieś była informacja, że niedobitki ISIS wysadziły do września 200 słupów z prądem. Pomimo zapewnień, że jest bezpiecznie, przestrzegano mnie np. przed tym, żeby nocą samemu nigdzie nie chodzić. Bo oczywiście z jednej strony tam jest bezpiecznie, z drugiej trzeba oczywiście mieć świadomość tego, co to za miejsce i gdzie może być trochę groźniej. Według mnie to jest tak, jak w Polsce we wczesnych latach 90-tych. Są miejsca, dzielnice, do których się nie zapuszczasz. Są sprawy, z którymi musisz uważać. Ale to wszędzie tak jest, przecież w Stambule też są dzielnice, w których lepiej się nie pojawiać.

Takie dzielnice są dziś nie tylko w Mosulu czy w Stambule, pojawiają się nawet w Brukseli czy w Malmoe. Może nie ma tam bezpośredniego zagrożenia życia, ale bywa niebezpiecznie…

W Polsce na szczęście takich dzielnic nie ma, jesteśmy bezpiecznym i spokojnym krajem. Między innymi dlatego nie możemy tutaj wpuszczać wszystkich, jak leci, bo wśród tych ludzi, którzy chcą się dostać do Europy, są też normalni przestępcy. Nie tylko kieszonkowcy, jakieś złodziejaszki, ale ludzie, którzy do niedawna mordowali innych w czasie wojny.

To zagrożenie oczywiście jest realne, bo przecież ludzie, którzy do niedawna tworzyli ISIS także chcą się dostać do Europy, gdzie mogą się kolejny raz zradykalizować. Ale wiem, że miałeś w tym powojennym irackim świecie takie przygody, które budzą raczej śmiech niż grozę. Opowiedz proszę o swojej wizycie w irackiej islamskiej wiosce.

To było w okolicach jezydzkiego obozu dla uchodźców, w jednym z dużych domów, które zostawił jeden z bogatych Jezydów, który dziś prowadzi dużą firmę w Niemczech. On ten dom zostawił na użytek pomocy humanitarnej. Wiedziałem, że w pobliżu jest jakaś muzułmańska osada, bo słychać było głos z meczetu, który nawoływał na modlitwę. Wracając z jednego spacerów znad Tygrysu stwierdziłem, że muszę zmienić drogę, zwłaszcza, że nagle zza jednego z pagórków wyszła nagle dwójka chłopców z całym stadem owiec. Ten widok mnie na tyle zaciekawił, że poszedłem w ich stronę i krzyknąłem: „Dzień dobry”. Odpowiedziało nam „Salam alejkum”. Poszliśmy za tymi chłopcami i trafiliśmy w sam środek islamskiej wioski. Tam oczywiście mnóstwo pytań, oni swoją łamaną angielszczyzną próbowali się dowiedzieć skąd jesteśmy, my próbowaliśmy im odpowiedzieć. Kiedy padło hasło: “Polska”, które ktoś zrozumiał, podniósł się chór: „LEWANDOWSKI!”. Ugoszczono nas, podano wodę, herbatę. Co prawda nikt niczego nie rozumiał, ale było bardzo sympatycznie. Jak wróciliśmy do bazy, to rzuciłem w rozmowie: – Mili ludzie. Wówczas jeden z Jezydów spojrzał na mnie i co prawda nic nie powiedział, ale w jego oczach widziałem, że jego nikt tam nie częstował herbatką. To oczywiście specyficzny region, specyficzni ludzie, z wieloma wewnętrznymi konfliktami społecznymi. Trzeba tam bardzo uważać na emocje, rozmówców, patrzeć czy coś nie powoduje dysonansu, bo nagle z sytuacji miłej i sympatycznej może się nagle zrobić bardzo nerwowo. 

Rafał, bardzo dziękuję za wywiad i poświęcony czas, ale przede wszystkim za ogrom dobrej roboty, którą pomogłeś, wspólnie z Twoimi widzami, wykonać na terenie Iraku.



Jeśli ktoś z naszych Czytelników chciałby wesprzeć działania Orlej Straży, to podajemy link do ich strony internetowej, gdzie szerzej opisują swoją pracę:

https://www.orlastraz.org/wplac/

 

Zachęcamy też do zapoznania się z wywiadem z Bartoszem Rutkowskim z Orlej Straży, który dostępny jest na kanale Rafała Otoki Frąckiewicza:

Źródło: Stefczyk.info Autor: Artur Ceyrowski
Fot. YT/user/rafalhubert

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Zamknij