Kwota, którą pani Joanna zapłaciła za przejazd taksówką spod dworca w Gdyni do szpitala na gdańskiej Zaspie może zwalać z nóg. Kobieta zapłaciła 595 zł jadąc do umierającego w szpitalu ojca, o czym wiedział taksówkarz. Firma, z której usług korzystała pani Joanna wydała oświadczenie, lecz dopiero po nagłośnieniu sprawy w mediach.
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia, 21 grudnia, pani Joanna dostała telefon ze szpitala w Gdańsku, w którym przebywał jej tata. Jak relacjonuje kobieta, pielęgniarka przekazała, żeby pilnie przyjechać do szpitala bo jej tata umiera. 60-latka, która wówczas wracała z pracy autobusem, wysiadła na dworcu w Gdyni i skorzystała z taksówki stojącej na pobliskim postoju.
Klientka po udzieleniu informacji dokąd chce jechać, nie została uprzedzona, że cena za przejazd będzie tak wysoka. „Na wysokości Sopotu kierowca wspomniał, że zmienia taryfę na wyższą. Przez myśl mi nie przeszło, że przejazd zakończy się taką kwotą. Zresztą nie myślałam wtedy o cenie, a o tym, że jadę do umierającego ojca i że bardzo mi się spieszy” – opowiada klientka taksówki.
Pod szpitalem na gdańskiej Zaspie, kierowca poinformował, że za kurs trzeba zapłacić 595 zł. Jako argumentacje tak wysokiej kwoty, 60-latka usłyszała, że stawki w Gdyni nie są regulowane i w firmie taksówkarza tyle trzeba zapłacić. Jak relacjonuje pani Joanna, mężczyzna powiedział również, że jest on z Gdyni i dla niego w Sopocie i Gdańsku obowiązuje inna taryfa. Dodał, że klientka musi pokryć koszt jego powrotu do Gdyni.
To niejedyne zaskoczenie jakie spotkało kobietę. Przed pójściem do swojego ojca, kobieta musiała szukać bankomatu, ponieważ taksówkarz nie posiadał terminala płatniczego. „Ja naprawdę nie miałam czasu się z nim kłócić. Po prostu wypłaciłam z bankomatu 600 zł i wręczyłam je taksówkarzowi” – mówi pani Joanna.
Jak się okazało, kobieta nie zdążyła pożegnać się ze swoim ojcem, który kilkanaście minut wcześniej zmarł.
Następnego dnia syn 60-latki, skontaktował się z firmą w celu wyjaśnienia tak horrendalnej ceny za przejazd. Został on poinformowany, że firma nie ma sobie nic do zarzucenia, i nie ma żadnych wątpliwości co do legalności kursu.
O wytłumaczenie całej sprawy, do firmy odpowiedzialnej za przejazd, zwrócił się portal „trójmiasto.pl”. Jednak pracownik, z którym skontaktowała się redakcja odmówił komentarza. Dopiero gdy sprawa nabrała rozgłosu w mediach, firma wydała specjalne oświadczenie.
Przedstawiciele firmy przeprosili panią Joannę za zaistniałą sytuację i zapewnili, że zwrócą jej pieniądze, które pobrał ich pracownik. „Niestety we wskazanej sytuacji (zapewniamy, że jednostkowej) pracownik samowolnie i bez naszej wiedzy zmienił obowiązujące stawki” – czytamy w oświadczeniu. Zdaniem przedstawicieli firmy, zachowanie mężczyzny było zapewne podyktowane chęcią uzyskania większego wynagrodzenia. W oświadczeniu zapewniono również, że cała sytuacja jest wyjaśniana, a wobec pracownika odpowiedzialnego za kurs zostały wyciągnięte odpowiednie konsekwencje.
Na koniec autorzy oświadczenia odnieśli się do odmowy komentarza dla portalu „trójmiasto.pl”. „Niestety nie wiemy z kim kontaktowała się redakcja Trójmiasto.pl, jednak na pewno nie była to osoba decyzyjna w naszej firmie. Oczywiście po otrzymaniu numeru telefonu, z którym kontaktował się redaktor, wyciągniemy także konsekwencje w stosunku do tej osoby, za brak reakcji na informację o nieprawidłowościach” – wyjaśnia firma.