W wieku 75 lat zmarł Chuck Mawhinney. Był jednym z najskuteczniejszych strzelców wyborowych w Wietnamie, ale bardzo długo nikt o tym nie wiedział.
Mawhinney urodził się w 1949 roku. W młodości uwielbiał chodzić na polowania. W 1967 roku dołączył poszedł w ślady ojca i dołączył do Korpusu Piechoty Morskiej. Wojsko wysłało go do szkoły snajperów – zwiadowców w Camp Pendleton.
W kwietniu 1968 roku wysłano go do Wietnamu. Spędził tam łącznie 18 miesięcy. Wrócił do domu po tym, gdy kapelan jego oddziału stwierdził, że jest już zbyt zmęczony walką. Po powrocie do kraju służył krótko jako instruktor strzelectwa w Camp Pendleton. W 1970 roku przeszedł do cywila i zatrudnił się jako leśniczy.
Mawhinney nikomu nie opowiadał o swojej służbie w Wietnamie, nawet swojej rodzinie. Prawda o niej wyszła na jaw dopiero w 1991 roku, kiedy inny snajper USMC Joseph Ward, który przez jakiś czas służył jako jego spotter, opublikował swoje wspomnienia. Stwierdził w nich, że Mawhinney miał 101 potwierdzonych trafień – o osiem więcej, niż legendarny snajper Carlos Hathcock, uznawany za najskuteczniejszego strzelca wyborowego USMC w Wietnamie – i 216 prawdopodobnych. Tylko 14 lutego 1969 miał zastrzelić 16 północnowietnamskich żołnierzy, trafiając wszystkich w głowy.
Te informacje zostały początkowo przyjęte z niedowierzaniem. Historycy ustalili jednak, że Ward mówił prawdę. Tym samym został uznany za najskuteczniejszego snajpera USMC w Wietnamie i w całej historii amerykańskiej piechoty morskiej. Lepszy wynik od niego miał tylko Adelbert Waldron, który służył w Armii i zastrzelił 109 Wietnamczyków.
Gdy prawda wyszła na jaw, Mawhinney zaczął opowiadać o swoich doświadczeniach na konwencjach, a także brać udział w zawodach strzeleckich. Prowadził też zajęcia dla snajperów. W zeszłym roku opowiedział o swojej służbie pisarzowi Jimowi Lindsayowi. Jeden z używanych przez niego karabinów M40 znajduje się w Narodowym Muzeum Korpusu Piechoty Morskiej.
W wywiadzie dla LA Times wyznał, że najbardziej żałuje, że nie udało mu się trafić jednego wietnamskiego żołnierza. Wcześniej odebrał swój karabin od zbrojmistrza, który zapewnił go, że nic w nim nie zmienił. Gdy go dostrzegł, był oddalony o 270 metrów – co dla niego nie było dużą odległością – ale żaden z kilku strzałów nie trafił. „Nie mogę przestać myśleć o tym, ile osób mógł zabić później” – powiedział – „To dalej nie daje mi spokoju”.
Lokalne media donoszą, że Mawhinney zmarł we własnym domu w Baker City (Oregon) 12 lutego. Przyczyna śmierci nie została na razie ujawniona.