– Rocznie notowanych jest w Polsce ok. 8-10 tys. przypadków pogryzienia ludzi przez zwierzęta podejrzane o wściekliznę. Odnoszę wrażenie, że zapomnieliśmy o tej chorobie, a zagrożenie cały czas jest realne – powiedziała lubelska konsultant ds. chorób zakaźnych dr n. med. Grażyna Semczuk.
„Mimo że pracuję 45 lat w zawodzie, to osobiście nie widziałam pacjenta chorego na wściekliznę, ale tuż przed tym, jak podjęłam pracę, w klinice chorób zakaźnych w Lublinie był taki pacjent” – powiedziała specjalistka.
W Polsce ostatni śmiertelny przypadek wścieklizny u człowieka był w 2002 r. Zdaniem doktor dosyć spokojnie było do 2021 r., gdy odnotowano 110 przypadków zachorowań u zwierząt – głównie kotów i psów – w woj. mazowieckim.
W 2020 r. w krajach Unii Europejskiej stwierdzono cztery zgony z powodu zakażenia wirusem wścieklizny. Osoby te przywiozły chorobę z podróży do krajów azjatyckich i afrykańskich, gdzie występuje najwięcej przypadków wścieklizny. W Azji są to m.in. Indie, Tajlandia, Wietnam, Chiny, a w Afryce – Kenia, Tanzania, Zanzibar. Dużo zakażeń jest również w Brazylii. Rocznie na świecie na wściekliznę umiera ok. 55 tysięcy osób.
„W tych miejscach istnieje realne zagrożenie bezpośredniego kontaktu z zakażonym zwierzęciem. Wyjeżdżając w podróż do tych krajów, warto pomyśleć o profilaktyce przedekspozycyjnej, czyli szczepieniach przeciwko wściekliźnie” – zaapelowała specjalistka chorób zakaźnych. Szczepienia profilaktyczne stosowane są również u osób zawodowo mających kontakt ze zwierzętami, tj. u leśników, weterynarzy, zootechników, przyrodników.
Dr Semczuk powołała się na dane NIZP PZH-PIB, z których wynika, że w Polsce notuje się rocznie ok. 8-10 tys. przypadków pogryzienia ludzi przez zwierzęta podejrzane o wściekliznę lub kontaktu ze śliną tych zwierząt. „Odnoszę wrażenie, że zapomnieliśmy o tej chorobie, a zagrożenie cały czas jest realne. Tym bardziej, że są to tylko zgłoszone przypadki przez ludzi, ale skala jest z pewnością większa. To wierzchołek góry lodowej” – stwierdziła ekspertka.
Wirus wścieklizny przenoszony jest wraz ze śliną chorego zwierzęcia poprzez ugryzienie lub oślinienie uszkodzonej skóry i błon śluzowych człowieka. Źródłem zakażenia wścieklizną są dzikie zwierzęta (lisy, kuny, łasice, nietoperze, jenoty) oraz zwierzęta domowe (psy, koty).
Doktor przypomniała, że po narażeniu na kontakt z takim zwierzęciem należy dokładnie przemyć ranę wodą. Pacjent powinien zgłosić się do poradni lub placówki z oddziałem chorób zakaźnych, bo tylko one wykonują szczepienia poekspozycyjne przeciwko wściekliźnie. W Polsce kwalifikują do takiego szczepienia wyłącznie zakaźnicy.
„Okres inkubacji wirusa wynosi najczęściej 3-8 tygodni, bywa, że nawet do roku. Jest więc czas na wstrzymanie się ze szczepieniem do momentu potwierdzenia wścieklizny u zwierzęcia” – wyjaśniła dr n. med. Semczuk.
Potem pojawiają się takie objawy jak: bóle głowy, gorączka, nudności, niepokój, podniecenie, obrzmienie skóry wokół miejsca ugryzienia. Charakterystycznymi objawami wścieklizny u człowieka są też wodowstręt i światłowstręt. „Wścieklizna u ludzi to choroba śmiertelna w stu procentach. Wirus powoduje zapalenie mózgu i rdzenia, doprowadzając do zgonu” – wyjaśniła specjalistka.
Zwróciła uwagę, że osoby z takimi objawami mogą trafiać do oddziałów neurologicznych lub psychiatrycznych. „Jeśli w wywiadzie nie wyjdzie na jaw, że pacjent został pokąsany przez zwierzę, to najczęściej jest traktowany jako pacjent z zapaleniem mózgu o nieznanej przyczynie” – dodała.
Dr Semczuk oceniła, że jest spory problem z diagnozowaniem w kierunku wścieklizny, ponieważ wiarygodne są tylko badania pośmiertne. „Ze względu na to, że materiałem do badania jest mózg” – sprecyzowała.
Ekspertka zaapelowała o rozsądne podejście do zwierząt. Nie jest wskazane podbieganie i głaskanie – szczególnie przez dzieci – do nieznanych psów i kotów. „Powinniśmy być raczej zdystansowani wobec zwierząt. Właściciele czworonogów powinni pamiętać zarówno o szczepieniach przeciwko wściekliźnie, jak i założeniu smyczy czy kagańca w przypadku dużych psów” – zaznaczyła.