Decyzją Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska zastrzelono bizona, który od kilku miesięcy żył w województwie świętokrzyskim. Myśliwi nie ukrywają, że są wściekli.
Parę bizonów zauważono jesienią zeszłego roku. Najprawdopodobniej uciekły z nielegalnej hodowli na śląsku. Wkrótce potem doczekały się potomka. Rodzinę bizonów widywano na terenach województwa śląskiego, łódzkiego i świętokrzystkiego. 2 lipca specjalistom z ośrodka w Kurozwękach, który jako jedyny ma pozwolenie na hodowlę bizonów, udało się odłowić samicę i cielaka. 21 lipca udało się też schwytać samca w okolicach Zawichwostu, jednak już pierwszej nocy uciekł z ośrodka.
Po tym zdarzeniu służby środowiskowe zdecydowały, że zwierzę jest zbyt dzikie, by mieszkać w zamkniętym ośrodku, i musi zostać wyeliminowane. Na odstrzał nie zgodzili się jednak myśliwi. Zadeklarowali, że pomogą zbudować dla niego specjalną zagrodę w Kurozwękach. Zwierzę miało do niej trafić do końca sierpnia. Tak się jednak nie stanie. Jak informuje PAP, zwierzę zostało odstrzelone na zlecenie konserwatora przyrody w okolicach Wisły, na wysokości Tarłowa.
Robert Bąk, łowczy okręgowy PZŁ w Tarnobrzegu, nie ukrywa,że środowisko łowieckie jest oburzone. Stwierdził, że była to „partyzantka” i „całkowicie niezrozumiałe działanie”. Dodał, że myśliwi zebrali już 45 tys. złotych na budowę dla niego zagrody, oraz wpłacili zaliczkę jej wykonawcy. Łowczy zwrócił też uwagę, że konserwator doskonale o tym wiedział, a i tak zdecydował się na odstrzał zwierzęcia.
Konserwator przyrody Lech Bucholz odmawia komentarzy w tej sprawie. Odesłał dziennikarzy do oświadczenia, które opublikowano na stronie Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Podkreślono w nim, że wyeliminowanie bizona doradzali naukowcy z Państwowej Rady Ochrony Przyrody. Według oświadczenia bizon od kilku dni zbliżał się do stada żubrów w Bałtowie, co stanowiło dla nich zagrożenie, gdyż oba gatunki są obecnie w sezonie godowym.
Łowczego jednak nie przekonuje to tłumaczenie. Zauważył w rozmowie z PAP, że myśliwi cały czas monitorowali bizona, a on kierował się wzdłuż Wisły na północ, a nie w kierunku Bałtowa. Dodał, że zgodnie z przepisami odstrzału może dokonać tylko myśliwy, który powinien powiadomić o tym fakcie miejscowe koło łowieckie i odnotować to w książce polowań, a nic takiego nie miało miejsca. Myśliwi dowiedzieli się o całej sprawie od przypadkowych świadków. Kiedy na miejsce dotarł strażnik łowiecki, dźwig zabrał już zwłoki bizona i wszystko było posprzątane. Łowczy zapowiedział, że w związku z tym złoży doniesienie do prokuratury.