Gazeta Wyborcza opublikowała w sobotę wyjątkowo obrzydliwy, nawet jak na ich standardy, paszkwil na Polskę. Jego autor, były ambasador Jarosław Bratkiewicz, uważa, że Polska była współwinna temu, że zostaliśmy w 1939 roku zaatakowani przez Niemców.
Bratkiewicz ukończył studia w Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych (MGiMO), uczelni kształcącej przyszłych rosyjskich dyplomatów – jej absolwentem jest m.in. Sergiej Ławrow. Po powrocie do kraju pracował w Związku Młodzieży Socjalistycznej i Polskiej Akademii Nauk, działał też w Solidarności. W 1992 został zatrudniony w MSZ, a w 1997 r. został ambasadorem na Łotwie. Z MSZ odszedł w 2021 roku.
Jarosław Bratkiewicz (absolwent szkoły w Moskwie i członek Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej) dziś lansuje w GW rosyjską propagandę historyczną, a za rządów Donalda Tuska był prawa ręka Radosława Sikorskiego w MSZ ds. ocieplania relacji z Rosją.https://t.co/Ar9e2VkRED https://t.co/j9MguylL0j pic.twitter.com/7CJxV4Zfa0
— Samuel Pereira (@SamPereira_) April 15, 2023
Bohater dzisiejszego dnia czyli mózg resetu z rządu Tuska. Jeszcze się dowiecie o nim… https://t.co/3lrG5pjpkn
— Sławomir Cenckiewicz (@Cenckiewicz) April 15, 2023
W swoim tekście „Cywilizacja łacińska przyszła do nas z Czech, ale przede wszystkim z Niemiec” Bratkiewicz zaatakował rząd PiS, który „postanowił ruszyć niczym piechota kmieca pod Grunwaldem: „równo, ławą, na Niemca, na psubraty!” (wedle „Krzyżaków” Sienkiewicza). I połączyć to z populistyczno-rewindykacyjnym pokrzykiwaniem w stronę Republiki Federalnej: dawać, należy się! Co, nie najechał Niemiec, nie okupował? Krwi polskiej nie wytoczył? To niech teraz słono płaci!”.
Byłemu – na szczęście – dyplomacie bardzo nie podoba się to, że rząd PiSu miał czelność zażądać od Niemiec odszkodowania za straty wojenne. Twierdzi, że żądana przez Polskę suma 6 bilionów 220 mld 609 mln zł może być tak duża, bo „inicjatorzy roszczenia uwzględnili galopującą dziś, za rządów PiS-u, deprecjację złotówki”. Podejrzewa również, że wskazana w raporcie Mularczyka – który nazywa „pisowskim raportem” – liczba ofiar niemieckiego bestialstwa, 5,2 mln osób, jest zawyżona, co uzasadnia tym, że liczba Polaków w spisie powszechnym 1946 jest podobna do liczby Polaków w II RP. Zupełnie nie zauważył przy tym powojennego wyżu demograficznego – dla niego to dowód, że „Niemcy nie uśmiercili milionów Polaków”.
Nie podoba mu się również fakt, że do tej liczby włączono 3 miliony ofiar wśród Polaków żydowskiego pochodzenia – chociaż, oczywiście, tej liczby nie odważył się zakwestionować. Jego zdaniem przedwojenny antysemityzm i „krocie polskich „sąsiadów” <szmalcowników – dop. red.> sprawiły, że Polacy nie powinni ich uważać za współobywateli. W swojej misji plucia na Polskę przywołał nawet opinię historyka Jana Błońskiego – jednego z sygnatariuszy tzw. apelu krakowskiego, w którym poparto aresztowanie przez stalinowskie władze katolickich duchownych i wyroki śmierci dla członków podziemia – że Polacy nie zrobili nic, aby powstrzymać Holokaust. „Myślę, że potomkowie niewielkiego odsetka polskich Żydów, którym udało się przeżyć Zagładę (a większość z nich mieszka w Izraelu), dystansują się od pisowskiej rewindykacji wobec Niemiec, pamiętając, że to do PiS-u najchętniej garną się polscy żydożercy” – napisał.
Dalsza część tekstu jest jeszcze bardziej szokująca. Autor przyznaje wprawdzie łaskawie, że „to Rzesza Niemiecka napadła na Polskę, okupowała ją i dopuszczała się na jej terytorium licznych zbrodni”. Twierdzi jednak, że „agresja niemiecka nie spadła niczym niezawiniony dopust i plagi na kraj i naród, który bogobojnie siał zboże, kultywował niewinność, a ucieszenia szukał w modlitwie”. Jego zdaniem zawiniła „postura mocarstwowa” w „formule rytualno-biesiadnej: hucznych defilad, bombastycznych mów, uroczystych rautów i balów” oraz polityka balansowania między III Rzeszą i ZSRR i próba uzyskania pomocy Francji i Anglii, gdy jasne już było, że ta polityka się nie sprawdza.
Powołując się na opinię posła PRL i członka prezydium Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej Kazimierza Wyki – którego podpis znalazł się pod głośnym listem do brytyjskiego dziennika The Times, którego autorzy twierdzili, że w PRLu nie ma represji politycznych – stwierdził, że przyczyną niemieckiej agresji i pogardy wobec Polaków było „zaskakujące dla Niemców – narodu zachodnioeuropejskiego – zderzenie w 1939 r. z piszczącą biedą, zgrzybiałością i obskurantyzmem polskiego interioru”. Jego zdaniem kraje zachodu „na mocy „twardego realizmu”, który zresztą obtańcowują nasi pisowcy, uważając się za wcielonych twardzieli w polityce”, nie poważają „ludów anachronicznych i zgnuśniałych”, zwłaszcza takich, które „swe wstecznictwo i siermiężność oblekają w tromtadrację mocarstwową, hucznie ślubują, jak w II RP, że nie oddadzą nawet guzika”.
W dalszej części swojego tekstu autor twierdzi, że Polska po 1939 roku nie wyciągnęła wniosków z tej katastrofy, a zamiast tego „swe wstecznictwo i siermiężność oblekają w tromtadrację mocarstwową, hucznie ślubują, jak w II RP, że nie oddadzą nawet guzika”. Cytując Radosława Sikorskiego – który zaprosił w 2013 roku Ławrowa na naradę ambasadorów – i zupełnie nie zauważając, co rząd robi od rosyjskiej agresji na Ukrainę, twierdzi, że „Rosji pisowcy odgrażają się najczęściej przez dziurkę od klucza” bo „woleliby zapewne – i słusznie! – nie stanąć sam na sam z podpitym i rozjuszonym niedźwiedziem”.
Najbardziej boli go jednak niechęć polskiego rządu do Niemiec, które nazywa „państwem do cna demokratycznym i nastawionym pokojowo”. Jego zdaniem polski rząd krytykuje Niemcy bo „wydają się PiS-owi celem na tyle bezpiecznym, żeby odtańczyć przed nim rytualny taniec z karabelami. I poczynić w tanecznym obrzędzie hołubiec w kierunku zadośćuczynienia pieniężnego”. Jego zdaniem nie ma jednak powodu, dla którego Niemcy mieliby się zgodzić na wypłacenie reparacji za swoje zbrodnie. „Niemcy nie byliby Niemcami – rozumnym, przedsiębiorczym i nowatorskim narodem – gdyby nie zdawali sobie sprawy, że te 6 bln zł to staropolski, sarmacki humbug, niczym obdarowywanie Niderlandami lub ich odbieranie” – stwierdził.