Samotna wędrówka przez Antarktydę trwała prawie dwa miesiące i skończyła się dla Mateusza Waligóry najlepiej, jak mogła. Polski sportowiec, poruszając się na nartach, ciągnąc za sobą w saniach cały ekwipunek i nie korzystając z żadnego wsparcia z zewnątrz, dotarł nad ranem polskiego czasu na biegun południowy.
Zmierzając do celu swojej wyprawy, Waligóra pokonał ponad 1200 km. Stał się tym samym czwartym Polakiem, który w tym stylu dotarł na biegun południowy. Wcześniej udało się to Markowi Kamińskiemu, Małgorzacie Wojtaczce i Jackowi Libusze. Waligóra zrobił to w mniej niż 60 dni, dzięki temu, że przez ostatnie doby przemieszczał się zdecydowanie szybciej.
Po ukończeniu podróży Waligóra połączył się prosto z bieguna z dziennikarzem RMF FM i wyznał, że uczucie, które mu towarzyszy „trudno opisać słowami”. „Kiedy tak długo marzyło się o celu i nagle się go realizuje, to z jednej strony jest ogromna radość, ale też z drugiej powstaje pustka – bo co tu teraz robić? – przyznał.
W rozmowie ze stacją przybliżył, jak wyglądała jego wędrówka. „Najpierw dociera się do bieguna geograficznego – jego lokalizacja jest stała, ale lodowiec na Antarktydzie przemieszcza się w okolicy bieguna z prędkością 10 m na rok – a zatem to miejsce oznaczające biegun się zmienia” – relacjonował.
Waligóra zdradził, że następnie można dojść do bieguna ceremonialnego, w którym znajduje się wielka charakterystyczna, lustrzana kula. „To właśnie stamtąd oglądamy te wszystkie fotografie zdobywców bieguna” – wyjaśnił.
Zdobywca bieguna południowego przekazał, że czeka go teraz powrót do domu i spotkanie z rodziną.
„Nie czuję specjalnego żalu, że nie spędzę tutaj kolejnych kilku miesięcy. Wprawdziebiegun był celem, ale to, co było ważne, co prowadziło do niego, to droga i ta droga pozwoliła mi się nasycić Antarktydą” – powiedział.
„Cieszę się na powrót, na spotkanie z rodziną i na te wszystkie drobne rzeczy, których zapewne na co dzień nie doceniamy, bo przywykliśmy do nich, a kiedy przez dwa miesiące jesteśmy zdani wyłącznie na siebie oraz zapas jedzenia i paliwa, który ciągniemy na naszych saniach, to bułki drożdżowe i kawa urastają do rangi wielkich przyjemności” – przyznał Waligóra.
O swojej podróży, polski sportowiec napisał również na Facebooku.
„Ta wyprawa wcale nie zaczęła się 58 dni i 1250 kilometrów wcześniej w zatoce Hercules Inlet na pograniczu kontynentalnej Antarktydy i Lodowca Szelfowego Ronne’a. Zaczęła się wiele lat temu na zamarzniętej tafli jeziora Nyskiego w Siestrzechowicach.” – napisał.
„Nie robiłem żadnych wyjątkowych rzeczy jako dziecko. Ale marzyłem o takich. I nigdy nie przestałem! Przypomnijcie sobie o czym marzyliście jako dzieciaki. A potem zróbcie to!” – zaapelował zdobywca bieguna południowego.