Parlament Europejski to niepotrzebna instytucja bez żadnego znaczenia, a europosłowie są opłacani przez USA – takie absurdalne tezy szerzą przed eurowyborami powiązane z Rosją konta w mediach społecznościowych. Unijni eksperci przestrzegają przed dezinformacją.
Mająca swoją siedzibę w wieżowcu Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych przy samym rondzie Schumana w Brukseli grupa zadaniowa East StratCom, która zajmuje się śledzeniem rosyjskich działań w domenie informacyjnej, ma przed majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego sporo pracy.
Od 23 do 26 maja mieszkańcy wszystkich krajów unijnych wybiorą ponad 700 europosłów (ich dokładna liczba będzie zależała od tego, czy dojdzie wcześniej do brexitu, czy nie). Choć nie zanosi się na rewolucję, jeśli chodzi o skład, to główne, tradycyjne siły polityczne, centroprawicowa Europejska Partia Ludowa i centrolewicowy sojusz Socjalistów i Demokratów na pewno stracą.
Kampanie, jakie towarzyszą temu świętu demokracji, są mocno narażone na działania dezinformacyjne. Unijni eksperci odpowiedzialni za stronę euvsdisinfo.eu podkreślają, że już teraz można zauważyć próby ingerowania w proces okołowyborczy. Kremlowskie starania jak do tej pory skupiają się na tym, by jak najwięcej Europejczyków uwierzyło, że ich głos nie ma znaczenia i nie ma sensu fatygować się do urn.
Argumenty, jakie pojawiają się w tym kontekście, mają przekonywać odbiorców takiego przekazu, że decyzje w UE są podejmowane przez oderwane od rzeczywistości elity. Są też konspiracyjne teorie, że posłowie do Parlamentu Europejskiego działają na zlecenie Stanów Zjednoczonych.
“Inne przesłania mają na celu przekonanie, że w UE prawie nic nie działa prawidłowo, a europejskie elity po prostu próbują odwrócić uwagę Europejczyków od tego, obwiniając za wszystko Rosję, w tym za wtrącanie się w wybory” – podkreślają w swojej analizie eksperci East StratCom.
Celem takich przekazów – jak opowiada PAP jeden z unijnych ekspertów – ma być zdezorientowanie wyborców, zniechęcenie ich, sprawienie, by kwestionowali absolutnie wszystko i w efekcie zrezygnowali z udziału w eurowyborach. Skutkiem tego ma być jak najmniejsza frekwencja, by jak największe szanse miały partie populistyczne i by już po wyborach można było podważać mandat demokratyczny europarlamentu.
“Kreml najprawdopodobniej będzie próbował ingerować w wybory do Parlamentu Europejskiego, aby zabezpieczyć jak najwięcej miejsc dla prorosyjskich lub eurosceptycznych sił politycznych” – oceniła w niedawnym raporcie Estońska Służba Wywiadu Zagranicznego.
Według Estończyków zwłaszcza większe kraje członkowskie jak Francja, Niemcy czy Włochy będą narażone na takie próby. Niższa niż zazwyczaj frekwencja w eurowyborach zwiększa prawdopodobieństwo, że Moskwa podejmie bardziej skoncentrowane wysiłki, ale na mniejszą skalę, by zmobilizować elektorat spełniający jej potrzeby.
Przykładów mieszania się Kremla przed ważnymi rozstrzygnięciami nie brakuje. W czasie kampanii przed referendum, w którym Brytyjczycy zdecydowali o wyjściu z UE, tylko na Twitterze działało 150 tys. kont powiązanych z Rosją, które zostały zidentyfikowane jako rozsiewające dezinformację.
Z danych zebranych z publicznych źródeł przez East StratCom wynika, że w kampanii w sprawie brexitu przed dwoma laty w mediach społecznościowych pojawiło się ponad 18 mln antyunijnych wpisów ze strony rosyjskich trolli.
Kreml mieszał się też, choć na znacznie mniejszą skalę, w ubiegłoroczne wybory w Niemczech. Portal Euvsdisinfo podaje, że ponad 7 proc. wpisów w różnych dyskusjach dotyczących wyborów na Twitterze generowały boty. Najnowszy przykład to sztuczne podkręcanie i ukierunkowanie dyskusji na temat działań “żółtych kamizelek” we Francji.
W tej chwili nie wiadomo, jaka jest – czy może być – skala takiego zjawiska w Polsce. Unijni eksperci szacują jednak, że 15 proc. kont na Twitterze to boty, które mają generować dyskusje tak, by szły w określonym kierunku.
“Fabryka trolli” w Petersburgu, której budżet szacuje się na ponad 1 mln dolarów miesięcznie, ma duże “osiągnięcia”, jeśli chodzi o manipulowanie opinią publiczną na Zachodzie. Jej udokumentowane działania obejmują ingerowanie w wybory prezydenckie w USA, referendum z 2016 r. w Holandii, w trakcie którego obywatele tego kraju opowiedzieli się przeciw umowie stowarzyszeniowej między UE i Ukrainą, czy referendum brexitowe.
W ciągu najbliższych tygodni przed eurowyborami pracownicy grupy zadaniowej East StratCom będą jeździć do krajów członkowskich, by tam zwiększać świadomość zagrożeń, z którymi zmagają się na co dzień. Unijni eksperci podkreślają, że najważniejsza jest jednak czujność samych internautów, by nie dać się wykorzystywać w trwającej wojnie informacyjnej.