Ulicami stolicy Węgier przeszedł kolejny, ósmy już Marsz Pokoju. Pomimo wcześniejszych obaw frekwencja wyjątkowo dopisała – według niektórych szacunków wzięło w nim udział nawet pół miliona osób. Na koniec biorących w nim udział Polaków czekała bardzo miła niespodzianka.
Marsze Pokoju to największe manifestacje polityczne w Węgrzech od upadku w tym kraju komunizmu. Za ich organizacją stoi sześć osób – konserwatywni dziennikarze András Bencsik (Magyar Demokrata), István Sefka (pestisracok.hu) i Zsolt Bayer (Echo TV i Magyar Hírlap), biznesman Gábor Széles i założyciele organizacji pozarządowej Civil Összefogás Fórum László Csizmadia i Tamás Fricz. Ten był już ósmy z kolei – trzy odbyły się w 2012, trzy w 2013 a jeden w 2018. Wszystkie poza jednym miały miejsce w Budapeszcie.
Obecny marsz zorganizowano 23 października. Ta data była wybrana nieprzypadkowo. Jest to bowiem rocznica Rewolucji Węgierskiej z 1956 roku. Wtedy Węgrzy na fali poststalinowskiej odwilży, wydarzeń Poznańskiego Czerwca i dojścia w Polsce do władzy Władysława Gomółki – uznawanego wtedy jeszcze za umiarkowanego komunistę i reformatora – wyszli na ulice aby zaprotestować przeciwko komunizmowi, który na Węgrzech przyjął po wojnie wyjątkowo brutalne oblicze.
Protesty szybko zamieniły się w zamieszki kiedy do węgierska bezpieka otwarła ogień do ich uczestników, a te z kolei w otwartą walkę o wolność. Do władzy doszedł ponownie reformator Imre Nagy, który szybko ogłosił wystąpienie Węgier z niedawno utworzonego Układu Warszawskiego. Niestety ich wolność nie potrwała długo – Powstanie Węgierskie mimo bohaterstwa powstańców zostało szybko i brutalnie stłumione przez Sowietów. W walkach życie straciło ok. 2500 Węgrów, a po jego stłumieniu nastąpiła fala brutalnych represji. Nagy i inni liderzy zostali zamordowani po pokazowych procesach, a setki tysięcy Węgrów musiało udać się na emigrację. Zdaniem wielu historyków to właśnie to powstanie, pokazując światu brutalną twarz sowieckiej okupacji, znacznie osłabiło entuzjazm Zachodu do komunizmu.
Wiele osób obawiało się, że z powodu pandemii tegoroczny marsz okaże się frekwencyjną porażką. Stało się jednak inaczej. Rząd Węgier po konsultacjach ze specjalistami od zdrowia publicznego zdecydował, że od 23 października – będącego na Węgrzech jednym z najważniejszych świąt państwowych – do Wszystkich Świętych restrykcje covidowe zostaną zawieszone. Już w miejscu zbiórki pod Politechniką Budapeszteńską było widać, że weźmie w nich udział rekordowa liczba osób. Szacunki wahają się od 350 tysięcy do nawet pół miliona, co oznacza, że był to nie tylko największy Marsz Pokoju, ale także jedna z największych demonstracji politycznych w Europie w ostatnich latach.
Te marsze niemal od samego początku mają silne związki z Polską. Już drugi z nich był poświęcony przyjaźni polsko-węgierskiej, a od trzeciego bierze w nich udział reprezentacja Klubów Gazety Polskiej. W tym roku klubowicze również się na nim pojawili, ale oprócz nich w tłumie widziało się wiele innych polskich flag. Węgrzy bardzo ciepło przywitali Polaków. Od samego początku uśmiechali się do nich, machali rękami czy podchodzili się przywitać. Obydwa narody skandowały również wspólnie swoje hasła patriotyczne, od „Precz z komuną” i „Raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę” po „Ria Ria Hungaria!”. Niezwykle popularne było również oczywiście „Polak, Węgier, dwa bratanki” – skandowane na zmianę w obu językach.
Marsz ostatecznie wyruszył ok. 15:30. Jego uczestnicy, śpiewając patriotyczne piosenki i machając flagami, przeszli na drugą stronę Dunaju po Moście Zwycięstwa i udali się w okolice placu Erzsébet. Tu czekała na nich scena, z której przemówienie wygłosił premier Węgier Wiktor Orban. Rozpoczął je od powitania nie tylko Węgrów, ale także Polaków i Włochów, których na marsz przybyło kilkuset. Nazwał ich „narodami wolności”.
W swoim przemówieniu premier Węgier opowiedział o sukcesach swojego rządu, m.in. opodatkowaniu międzynarodowych korporacji. Nawiązał również do demonstracji z 2006 roku, które zostały bardzo brutalnie stłumione przez rządzących wtedy Węgrami socjalistów. Stwierdził, że obecny sojusz opozycyjnych partii, które w przyszłorocznych wyborach chcą wystawić wspólnie konserwatywnego kandydata na premiera, jest spiskiem mającym pomóc socjalistom w powrocie do władzy.
W swoim przemówieniu Orban nawiązał również oczywiście do konfliktu Węgier z Unią Europejską. „Europejscy decydenci znowu chcą nad naszymi głowami decydować o nas, ale bez nas. Chcą z nas zrobić uwrażliwionych i liberalnych Europejczyków, nawet jeśli zdechniemy” – mówił do wtóru oklasków – „Bruksela rozmawia dziś z nami i Polakami tak, jak rozmawia się z wrogami”. „To czas, aby w Brukseli też zrozumieli, że nawet komuniści nie dali sobie rady z nami” – podkreślił – „Jesteśmy piaskiem w maszynie, kijem między szprychami, kolcem pod paznokciem. My jesteśmy tym Dawidem, którego Goliat powinien ominąć. My jesteśmy tymi, którzy wybili pierwszą cegłę z muru berlińskiego i teraz też damy sobie radę”. Dla Polaków przygotowano tłumaczenie symultaniczne jego przemówienia, które każdy mógł wysłuchać za pośrednictwem telefonu – w tym celu na całym placu uruchomiono specjalny hotspot wifi.
Po zakończeniu uroczystości biorących w nich udział Polaków czekała niezwykle miła niespodzianka. Kiedy reprezentacja Klubów Gazety Polskiej wracała zwartą grupą do autokarów, stojący po bokach ulicy Węgrzy nie ukrywali swojej sympatii. W stronę Polaków rozległy się oklaski, okrzyki jak np. „Niech żyje Polska!” czy „Polak Węgier dwa bratanki!”. Liczni Węgrzy podchodzili żeby się przywitać i osobiście podziękować za udział w ich rocznicy. Polacy nie kryli wzruszenia takim pożegnaniem, wielu miało łzy w oczach.