“Większość dziennikarzy to kretyni”? Taką opinię wystawił swoim kolegom po piórze Robert Mazurek, znakomity publicysta, felietonista, podróżnik i znany miłośnik dobrych win. Niestety, wypowiadanie tego typu opinii bez dowodów jest przywilejem wybitnych przedstawicieli profesji, wszyscy inni powinni taką tezę udowodnić. To spróbujmy, tu na wybranym przykładzie wydawcy Polsat News.
Zacznijmy od cytatu.
– Dziecko czyta „Chłopców z placu Broni”. Na 3 stronie powiedziała, że nie rozumie ani słowa i teraz brniemy przez to razem. Masakra. Nie, nie czytamy po węgiersku. – napisała na Twitterze Dominika Długosz, redaktor i wydawca Polsatu.
W zasadzie tu można byłoby skończyć, bo są przecież takie opinie, które wystarczy zacytować, aby dowieść tezy, którą odnosiło się do osób wygłaszających owe opinie. Ale idźmy dalej, bo ten cudowny wpis red. Długosz doczekał się równie pięknego komentarza od… Anny Marii Żukowskiej, rzeczniczki SLD.
– Przechodziłam to samo. To było bezsensowne. Nudy, archaiczny język, niedzisiejsze problemy, dla dziewczynki dodatkowo brak żeńskich bohaterek. Nemeczek to naprawdę jest odległa, odległa historia – o lata świetlne od Musicaly i Insta – skomentowała rzeczniczka postkomunistów.
Ironia? Niestety nie. Co gorsza, pojawiła się odpowiedź dziennikarki Polsat News.
– Już mnie to w ogóle nie kręciło. A różnica w czasie między mną a Nemeczkiem, była mniejsza niż między Młodą a mną. IYKWIM – napisała Dominika Długosz.
Zostawmy już te nieprawdziwe wyliczenia, bo teza Roberta Mazurka została udowodniona. Mimo wszystko zachęcamy obie Panie do dalszego czytania. Pozwolimy sobie nawet zdradzić, iż pod koniec książki Ferenc Molnar ujawnia jakie konto „na Insta” miał Nemecek, a główny bohater powieści okazuje się w rzeczywistości zaangażowanym bojownikiem LGBTQ, który walczy o przywrócenie gender studies na uniwersytecie w Budapeszcie. Naprawdę warto czytać.