Ekologizm staje się powoli jednym z większych trendów wśród lewicowego społeczeństwa, traktowany przez niektórych z nich jako quasi-religia. Wyznawcy tej ideologii już powoli próbują wprowadzić ludzi w poczucie wstydu z powodu latania samolotami, jeżdżenia samochodami czy z powodu jedzenia mięsa. Jednak ich kult idzie w nowym kierunku, zgodnie z którym wstydem jest… posiadanie dzieci, gdyż ich zbyt duża ilość powoduje zwiększenie emisji CO2.
Choć brzmi to zupełnie nieprawdopodobnie i brzmi jak fabuła jakiejś abstrakcyjnej fikcji, to jednak jest to postulat wyznawany przez niektórych ekologistów – człowieku, jeśli chcesz ratować naszą planetę, to nie posiadaj dzieci. Dokładnie – dożyliśmy czasów, w którym część osób zaczyna nam mówić, że mamy się wstydzić z powodu posiadania dzieci. A wszystko to w ramach ochrony klimatu.
Wyznawcy ekologizmu powoli idą w coraz to ostrzejszą stronę w swoich poglądach. Dla nich Ziemia stała się swoistym bożkiem, a jej zanieczyszczanie w jakiejkolwiek formie jest czymś w rodzaju grzechu. Żeby móc w pełni uznać się za prawdziwego wyznawcę tej quasi-religii trzeba być przygotowanym na bardzo wiele poświęceń. Przede wszystkim ekologiści muszą zanegować postęp cywilizacyjno-technologiczny. Oznacza to m.in. zaprzestanie z korzystania z samochodów czy samolotów. Lecz to nie wszystko. Ekologizm oznacza także wyrobienie sobie specjalnych nawyków żywieniowych. W tym wypadku przejście na wegetarianizm, a nawet i weganizm. Jednak żaden z tych postulatów nie jest tak szokujący, jak najnowszy z pomysłów ekologistów.
Barnskam, bo tak nazywane jest poczucie wstydu z powodu posiadania dzieci, staje się coraz bardziej popularny wśród części lewicowców. Część z nich dokonała już na sobie zabiegu sterylizacji, by pozbawić się możliwości płodzenia dzieci. Inni głośno przekonują, że poprawą warunków życia na Ziemi, a przede wszystkim redukcji emisji CO2, jest zmniejszenie liczby rodzenia dzieci. Niektórzy mówią wprost, iż przez rodzenie możemy czuć jedynie wstyd, bo “doprowadzamy do wymierania naszej planety”.
Szalony postulat ekologistów traktuje człowieka wprost jako intruza na naszej planecie albo i wręcz szkodnika. Zamiast skupiać się na walce o rzeczywistą ochronę środowiska przed zanieczyszczeniami, wyznawcy tej quasi-religii poniekąd domagają się wyzbywania się wśród ludzkości jednej z jej podstawowych cech – prokreacji, co może doprowadzić do wymierania społeczeństw. A wszystko to w imię ochrony planety.