Ostatnie dni są niezwykle trudnym sprawdzianem jakości polsko-ukraińskich relacji. Spór dotyczący Wołynia i kwestie związane z transportem ukraińskiej żywności pokazują jednocześnie, jak wiele jeszcze polski rząd musi zrobić w kwestii politycznego PR-u. Od razu wyjaśnię, iż nie zamierzam tutaj doradzać politykom. Nie będę też podejmował próby tłumaczenia polsko-ukraińskiego sporu o historię i gospodarkę. Wyjaśnienie tych kwestii z pewnością przyjdzie każdemu nader łatwo, są w tej kwestii znacznie lepsi specjaliści. Chciałbym jednak, wspólnie z naszymi Czytelnikami, zastanowić się nad kwestią relacji polsko-ukraińskich w kontekście głosów, które wypowiadane są tu i ówdzie przez tzw. zwolenników tzw. “realpolitik”, którzy krytykują polski rząd za nadmiernie sprzyjanie Ukrainie. Po nieprzesadnie mądrych wystąpieniach niektórych ukraińskich polityków i historyków to środowisko zdaje się triumfować, a jego Schadenfreude występuje często w zestawieniu z nieskrywaną pogardą dla polskiego “romantyzmu”, na którym mają być rzekomo zbudowane nasze dwustronne relacje. Czy tak jest w istocie, czy może w relacjach Polski z Ukrainą najważniejszą kwestią jest ten trzeci podmiot, o którym czasami – nie wiedzieć czemu – zapominamy?
Nie będę tu wskazywał z kim podejmuję polemikę i gdzie wspomniane wyżej głosy można usłyszeć. Jestem przekonany, iż odnajdziecie je Państwo z łatwością, choćby na popularnych w mediach społecznościowych kontach, zarówno tych prowadzonych przez pracowników naukowych, publicystów, jak i postaci mniej lub bardziej anonimowe. Zamiast analizy konkretnych przypadków i jednostkowych wypowiedzi, chciałbym skupić się na dekonstrukcji sposobu rozumowania. Występuje ono w mniej lub bardziej zwulgaryzowanej formie przekonania, które de facto da się zredukować do zdania, iż polski rząd robi dla Ukrainy za dużo, a ta nie okazuje Polsce wystarczającej życzliwości. Najpierw zawiodła oczekiwania części Polaków w kwestii dotyczącej Wołynia, a teraz twardo walczy o swoje racje w sporze dotyczącym żywności.
Dlaczego w mojej ocenie to przekonanie jest błędne? Otóż trzeba w końcu napisać to w sposób zerojedynkowy. Każdy z nas musi zdawać sobie sprawę, że Polska nie wspiera Ukrainy z miłości i sympatii do Ukraińców. Tu od razu wytłumaczę części oburzonych Czytelników, iż pisząc “Polska nie wspiera” mam oczywiście na myśli główny wektor polskiej polityki zagranicznej na tym odcinku. Nie polityków, naród czy społeczeństwo jako takie, bo mam oczywiście świadomość, iż ogromna część polskiego społeczeństwa chce pomagać Ukraińcom z potrzeby serca. To jednak dla naszej analizy jest bez znaczenia.
Podobnie bez znaczenia dla naszego rozumowania jest i to, że dla niektórych polityków gesty sympatii czy może nawet przyjaźni, zdają się być niezwykle ważne. Często może nawet przesadnie ważne. Znów, nie będę pisał których polityków mam na myśli, bo przecież każdy Czytelnik tego tekstu doskonale połączy opis z konkretnymi postaciami. Nie jest tajemnicą, że kariery polityków budowane są głównie o działania PR-owe, które mają pokazywać sprawczość i budować wizerunek danej osoby. To truizm.
Jakie zatem rzeczywiste przesłanki decydują o sensowności polskiego zaangażowania we wspieranie Ukrainy po rosyjskiej agresji?
Zdawać by się mogło, iż odpowiedź na to pytanie jest dość oczywista. Mimo wszystko, nader często spotykamy się z kwestionowaniem tej czy innej formy pomocy niesionej Ukrainie. Często występuje ono w zestawieniu z ironizowaniem z polskich władz, które “z sercem na dłoni” pomagają naszym sąsiadom zmagającym się rosyjską agresją, a dostają w zamian twardą, ukraińską odpowiedź w tej czy innej ważnej dla nas kwestii.
W tego typu wypowiedziach nader często przywoływana jest wypowiedź rzecznika MSZ-u Łukasza Jasiny, który odpowiadając na konferencji prasowej o polskie zaangażowanie w jakąś dwustronną kwestię relacji polsko-ukraińskiej odpowiedział: “Jesteśmy w tej sprawie sługami narodu ukraińskiego”. Dla wszystkich wspomnianych tu “realistów” politycznych ta wypowiedź (nieprzesadnie szczęśliwa) jest dziś dowodem tego, że aktualny polski rząd robi zdecydowanie za dużo dla Ukrainy, oczywiście – w domyśle – kosztem Polski i Polaków.
Dlatego musimy tu wskazać na oczywistą, zdawałoby się, konstatację, która nader często jest bagatelizowana w dyskusji o tej sprawie. Otóż nie pomagamy Ukrainie dlatego, że kochamy Ukraińców. Polskie zaangażowanie militarne, dyplomatyczne i gospodarcze nie jest wynikiem romantycznego uniesienia, które zmusza nas do rzucenia się z narażeniem własnego życia do wnętrza płonącego domu, z którego wynosimy naszych sąsiadów. Ta analogia nie jest właściwa.
Pomagamy Ukrainie dlatego, że po raz pierwszy od dawna w naszej historii (może po raz pierwszy w ogóle) możemy toczyć wojnę z naszym arcywrogiem poza granicami naszego terytorium. Ktoś tutaj mógłby zauważyć, że Polska z Rosją wojny nie prowadzi i nie prowadziła także przed agresją na Ukrainę, aneksją Krymu, wydarzeniami w Gruzji czy w Czeczeni. Oczywiście, przez całe lata Polska była niewolnikiem niemieckiej wizji konstruowania relacji z Rosją, w której cała unijna polityka oparta była o zasady ustalone przez Berlin. Niemcy miały być hubem dla rosyjskich surowców, a Polska mogła w tym planie co najwyżej realizować rolę drugorzędnego odbiorcy surowców. Nie było mowy o samodzielności, konstruowaniu własnej i niezależnej od Rosji i Niemiec polityki.
Jednocześnie, dla każdego naszego Czytelnika jest oczywiste, że wbrew oczekiwaniom Fukuyamy i jego uczniów, nie nastąpił żaden “koniec historii” i cały czas trwa wyścig mocarstw. Nie wiemy, czy Polska stałaby się, zgodnie z przewidywaniami śp. prof. Lecha Kaczyńskiego, kolejną ofiarą Rosji. Obyśmy nigdy nie musieli przyznawać racji człowiekowi, którego przewidywania dotyczące Rosji w tak wielu kwestiach okazały się profetyczne. Nawet jeśli nie grozi i nie groziła nam bezpośrednia agresja, to chcemy, aby Polska była uczestnikiem wspomnianej rywalizacji mocarstw, czy może sprowadzamy rolę naszego państwa jedynie do przyglądania się biernie temu, co wymyślają dla nas inni, ponad naszymi głowami?
Podstawowe pytanie w kontekście relacji polsko-ukraińskich nie brzmi więc: co jeszcze Polska może zrobić dla Ukrainy? Rzeczywista kwestia, nad którą się tu wspólnie zastanawiamy, prawidłowo wyrażona jest w pytaniu: Na jak długo Polska może kupić sobie spokój i bezpieczeństwo ukraińskimi rękoma i ukraińską krwią? Jak bardzo Polska może wykorzystać sprzyjającą nam koniunkturę geopolityczną, w której udało się zdekonstruować neoimperialny układ Moskwy i Berlina, który zawsze w naszej historii źle kończył się dla naszego kraju. Dopiero na tym tle warto pomyśleć o tym, czym w tym kontekście jest realpolitik i kto naprawdę prowadzi taką politykę co najmniej od lutego 2022 roku?
Oczywiście, rosyjska agresja na Polskę w pełnoskalowej formie jest dziś trudna, może nawet niemożliwa do wyobrażenia. Jesteśmy członkiem NATO, dzisiejsza Rosja nie ma odwagi i mocy sprawczej, żeby wypowiedzieć wojnę całemu Sojuszowi. Nie jest jednak dla nikogo tajemnicą to, iż przyszłość NATO w kontekście rywalizacji np. Chin ze Stanami Zjednoczonymi jest kwestią bardzo trudną i złożoną. Czy mamy pewność, że Amerykanie – dziś gwarant naszego bezpieczeństwa – będą za dekadę równie mocno zaangażowani w działania na terytorium Europy Wschodniej? Wszak wiemy, że amerykańska polityka w tej materii daleka jest od jednoznaczności i do niedawna drżeliśmy o to, czy Obama i Biden będą w ogóle zainteresowani tą częścią świata. W tym kontekście myślenie o NATO nie może być jedynym spoiwem budowania poczucia bezpieczeństwa Polski. Musimy wykorzystywać każdą okazję do tego, aby osłabiać naszych wrogów.
Aby tak się stało, musimy też ich w końcu nazwać po imieniu i przestać udawać, że nimi nie są. Osłabiona Rosja, która nie może liczyć w najbliższym czasie na odbudowanie relacji z Niemcami, jest dla polskich interesów i naszego bezpieczeństwa państwem wymarzonym i wymodlonym od pokoleń. Jest państwem skompromitowanym, zmuszonym do odbudowywania gospodarki i sojuszy na arenie międzynarodowej. Pierwszym, choć niejedynym warunkiem możliwości innej Rosji jest zmiana władzy na Kremlu, bo z aktualną nikt sensowny rozmawiać nie będzie. Nie zmienią tego umizgi Macrona czy telefoniczne próby rozmów podejmowane przez Scholza. W ostatecznym, długofalowym rozrachunku pozostaną bez większego znaczenia. Rosja, aby się odbudować, musi zmienić władze, ale to już kwestia na inne rozważania.
W kluczowej dla nas kwestii, czyli sprawie stosunków polsko-ukraińskich, najważniejsze pytanie brzmi: co jeszcze możemy zrobić, żeby osłabić naszego arcywroga, którego neoimperialna polityka zagraża wszystkim interesom naszego państwa? Jaka jest cena, którą warto zapłacić za Rosję naszych marzeń?