Po kompromitacji w debacie z Donaldem Trumpem, Joe Biden udał się do prezydenckiego ośrodka wypoczynkowego Camp David. Jak informuje agencja AP, rodzina namawiała go, by nie wycofywał się z wyborów.
Jak informowaliśmy wcześniej, Biden wziął udział w czwartek w debacie prezydenckiej z Donaldem Trumpem. Okazała się być dla niego ogromną kompromitacją. Miał problem z jasnym przekazywaniem swoich myśli, zmieniał temat w połowie zdania i przez cały czas wyglądał na zagubionego. Nawet sympatyzujące z lewicą media nie ukrywały, że było bardzo źle.
Biden w niedzielę miał udać się do Camp David na sesję zdjęciową przed Konwencją Narodową Demokratów, podczas której jego kandydatura zostanie oficjalnie potwierdzona. Jak informuje AP, zabrał ze sobą swoją rodzinę – pierwszą damę Jill Biden, dzieci i wnuki. Według ich źródeł podczas tego wyjazdu rodzina miała namawiać go, by mimo porażki w trakcie debaty nie wycofywał się z wyborów. Ich zdaniem mimo zaawansowanego wieku – prezydent ma 81 lat – uważają, że poradzi sobie z drugą kadencją. Jeśli wygra wybory, to wyjdzie z Białego Domu w wieku 86 lat.
Wśród członków rodziny, którzy najmocniej go na to namawiali, była jego żona i syn Hunter. Nie jest tajemnicą, że Biden ceni sobie ich opinie i często pyta ich o rady. W tym samym czasie prominentni Demokraci namawiali wyborców, by nie zwracali uwagi na tę debatę i dali mu kolejną szansę. Jednym z nielicznych wyjątków był były senator Tom Harkin, który służył w Senacie z Bidenem przez ponad 20 lat. Stwierdził, że ta debata to była „katastrofa, z której Biden się nie podniesie”.
Biden w teorii może zrezygnować. Jeśli zrobi to przed konwencją, to wtedy następnego kandydata wybiorą jego delegaci. Jeśli zrobi to już po niej, to zadanie to spadnie na władze partii. W praktyce jednak taka sytuacja nie ma precedensu, więc dla wszystkich jest jasne, że będzie to wiązać się z ogromnym chaosem.