Dziś jest spełnioną matką, żoną i businesswoman, ale jeszcze kilka lat temu życie Anny Lewandowskiej, żony naszego najlepszego piłkarza, nie było usłane samymi różami. W niedawnej rozmowie z magazynem “Twój Styl” Lewandowska przyznała, że przed laty musiała mierzyć się z ubóstwem i poważną chorobą.
Historia miłości Lewandowskich jest piękna i długa. Poznali się w 2007 roku na obozie integracyjnym AWF-u, mieli po 19 lat i byli skromnymi studentami. I to Anna była wówczas bardziej utytułowana. Na koncie miała już medale mistrzostw Polski i Europy w karate, a Robert był zaledwie piłkarzem 3-ligowego Znicza Pruszków. Jak wyznaje żona naszego supersnajpera, nie przelewało im się.
– Składaliśmy się na zakupy po połowie. Większe pieniądze przyszły w Poznaniu, a pierwszy dom kupiliśmy po przeprowadzce do Monachium – powiedziała Lewandowska w rozmowie z “Twoim Stylem”.
Kiedy przyszły sukcesy sportowe Roberta zdawało się, że to koniec ich problemów. Na pieniądze nie musieli już narzekać, jednak życie dalej nie było łaskawe dla Lewandowskich. Anna musiała zmierzyć się z poważną chorobą, która mogła okazać się śmiertelna.
– Wtedy przekonałam się, że szczęścia nie można kupić, bo poważnie zachorowałam. O północy zadzwonił lekarz, przyszły wyniki badań: Hepatitis C, czyli wirusowe zapalenie wątroby. Byliśmy tuż po ślubie, chcieliśmy mieć dzieci. Pół roku czekałam na lek. Kuracja była wyniszczająca, ale wyzdrowiałam i znów mogliśmy się starać o dziecko. Tylko to nie było proste – wspomina ten trudny czas Lewandowska.
W końcu się udało, Anna zaszła w ciążę, ale to wcale nie oznaczało końca ich problemów.
– Gdy wreszcie test wyszedł pozytywny i ledwo zdążyliśmy się ucieszyć, poroniłam. Mój organizm był osłabiony, choroba mogła doprowadzić do marskości wątroby. Umiem walczyć o siebie, ale wtedy byłam bezradna, zamykałam się w sobie. Szłam na trening i siedziałam w sali godzinami, żeby zagłuszyć złe myśli. To był najtrudniejszy moment w moim życiu, ale nagle stało się coś, co trudno mi zrozumieć – wraca wspomnieniami do tamtych dni Anna Lewandowska.
Para jednak nie poddawała się, a nasza najsłynniejsza WAG przyznaje, że pomoc przyszła z… Nieba.
– Trzy dni po tym, jak straciłam ciążę, w niedzielę poszłam na mszę. Modliłam się o dziecko. Taka chwila wycisza, układa w głowie – wspomina na łamach “Twojego Stylu” i wyznaje, że to był przełomowy moment w jej życiu.
Postanowiła rozliczyć się ze swoim życiem i problemami.
– Uświadomiłam sobie, że chcę coś uporządkować: wybaczyć ojcu. Napisałam SMS: Tato, wybaczam ci. Dwa miesiące później byłam w ciąży – wyznaje Lewandowska.
Dziś śmiało można powiedzieć, że tamte chwile ukształtowały najsłynniejszą parę naszego sportu. Lewandowscy nie ukrywają swojej wiary w Boga, opowiadają o swoich doświadczeniach religijnych i nie odmawiają pomocy potrzebującym. Co jakiś czas słychać o akcjach, w których uczestniczą. Najczęściej ich dobroci doświadczają chore dzieci. I nie lubią się tym chwalić. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że oprócz sytuacji ochoczo podawanych przez media, Robert i Anna pomagają też bez fleszów, o czym wiedzą wyłącznie osoby, którym udzielili wsparcia i ich bliscy oraz bliscy tych osób.