Warmia i Mazury – jedne z najpiękniejszych regionów Polski. Magiczna kraina tysiąca jezior, która skrywa krwawą i tragiczną historię. Zwłaszcza tę najnowszą.
To jej powikłane ścieżki sprawiły, że niecałe Prusy Wschodnie przyłączono do Polski, a Królewiec stał się Kalinigradem. To ona wyjaśnia, dlaczego w regionie tym nie ma praktycznie Warmiaków i Mazurów, oraz dokąd i dlaczego wyjechali.
Niniejsza książka opisuje wszelkie szczegóły operacji wschodniopruskiej starannie zaplanowanej i po mistrzowsku przeprowadzonej przez Armię Czerwoną. Jej szybki pochód, będący niewątpliwym sukcesem militarnym, sprawił, że Polska otrzymała dymiące ruiny ze zdziesiątkowaną rdzenną ludnością. Wszystko, co zastali zdobywcy, łącznie z mieniem, uznano za zdobycze wojenne i wywiezione do ZSRR. Jako trofeum Sowieci traktowali także miejscowe kobiety…
Niemniej dramatyczny charakter miał proces kształtowania granicy polsko-radzieckiej w likwidowanych Prusach Wschodnich. Polska, wskutek spustoszeń i zbrodni, choć ostatecznie otrzymała Warmię i Mazury, przegrała walkę o pozyskanie autochtonów.
W swoim opracowaniu autor korzysta z wielu dokumentów, relacji, wspomnień i pamiętników ludzi, którzy uczestniczyli w tamtych, często tragicznych, wydarzeniach.
Marek A. Koprowski to pisarz, dziennikarz, historyk zajmujący się tematyką wschodnią i losami Polaków na Wschodzie. Plonem jego wypraw i poszukiwań jest wiele książek, z czego kilkanaście ukazało się nakładem Wydawnictwa Replika. Za serię Wołyń. Epopeja polskich losów 1939–2013 otrzymał Nagrodę im. Oskara Haleckiego w kategorii „Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku”. Jest też laureatem nagrody „Polcul – Jerzy Bonicki Fundation” za działalność na rzecz utrzymania kultury polskiej na Wschodzie.
Fragment książki:
Armia Czerwona do zdobycia Prus Wschodnich również przygotowywała się bardzo starannie. Przedwczesna zgoda Stawki (czyli Najwyższego Naczelnego Dowództwa, na czele którego stał Stalin) na atak na Prusy Wschodnie, udzielona gen. Iwanowi Czerniachowskiemu, skończyła się kompromitacją. Czerniachowski liczył, że uda mu się wykorzystać przewagę po udanym natarciu na osi Gąbin – Wystruć – Królewiec i wbić klin w pozycje niemieckie, doprowadzając 3 Front Białoruski na przedmieścia Królewca, a nawet z marszu zdobyć stolicę Prus Wschodnich. Stalin zgodził się na tę operację, bo miał słabość do Czerniachowskiego. Jako dowódca, wielokrotnie ryzykując, odnosił błyskotliwe sukcesy, dowodząc armiami pancernymi.
Stalin liczył na szczęśliwą gwiazdę generała i tym razem lub że dokona on klasycznej razwiedki bojem, kiedy przekonał się, z jaką skalą oporu musi liczyć się Armia Czerwona, podejmując prawdziwą walkę o Prusy Wschodnie. Akcja zakończyła się niepowodzeniem. Oddziałom Czerniachowskiego udało się co prawda wbić klin w pozycje niemieckie i zrobić wybrzuszenie na froncie, ale Niemcy zdołali od 3 do 4 listopada 1944 r. to wybrzuszenie zlikwidować, odzyskując część utraconych terytoriów. W czasie operacji wschodniopruskiej Armii Czerwonej był to jedyny tego typu przypadek. Jak pisze Tomasz Gliniecki: Razem z niemieckimi wojskami do odbitej Gołdapi wkroczyli korespondenci wojenni – najprawdopodobniej była to grupa z 689 Kompanii Propagandowej, która funkcjonowała w składzie 4 Armii. Dokumentowali oni zwycięską kontrakcję, która zapowiadać mogła skuteczną obronę przed Armią Czerwoną i dawać nadzieję na wypchnięcie napastników poza granice Prus Wschodnich.
W ramach swoich obowiązków grupa wykonała zdjęcia cywilów pomordowanych przez żołnierzy Armii Czerwonej w wiosce Nemmersdorf. Zdjęcia te na krótki okres zawładnęły opinią publiczną III Rzeszy, ponieważ miały stać się przykładem okrucieństwa czerwonoarmistów i nadchodzącej krwawej zemsty.
Joseph Goebbels o dokumentacji 689 Kompanii Propagandowej dowiedział się prawie natychmiast i postanowił ją wykorzystać. W swoich Dziennikach zanotował: Wieczorem dzwoni do mnie Göring i przedstawia mi szczegóły okrucieństw, których dopuścili się bolszewicy w odbitych przez nas wschodniopruskich wioskach i miastach. Te okrucieństwa są faktycznie straszne. Wykorzystamy je do wielkiej akcji uświadamiania prasy, aby przekonać ostatnich naszych niedowiarków, co czeka naród niemiecki, jeśli bolszewizm faktycznie zawładnie Rzeszą.
Zgodnie z wytycznymi Goebbelsa cały podległy aparat propagandowy dużo mówił i pisał o rzekomym ludobójstwie, jakiego dopuścili się czerwonoarmiści na ludności wsi Nemmersdorf, która nie zdążyła uciec przed atakiem sowieckich oddziałów. Jak ocenia Stanisław Achremczyk: Nazistowska propaganda, siejąc strach i nienawiść, starała się skłonić mieszkańców Prus Wschodnich do obronnego wysiłku. Kroniki filmowe i gazety krzyczały: pamiętajcie o Nemmersdorf. Szerząc strach, NSDAP nie zgadzała się na żadną ewakuację ludności na wypadek, gdyby Rosjanie wkroczyli do Prus Wschodnich.
Nie wiadomo, ilu dokładnie Niemców zostało zamordowanych przez Armię Czerwoną w Nemmersdorfie. Szacunki są różne – od dwudziestu siedmiu do dwustu osób. Część z nich z pewnością zginęła w trakcie walk, a nie – jak utrzymywała niemiecka propaganda – padła ofiarą ludobójstwa. Prit Buttar słusznie zauważa, że zbrodnie popełnione w okolicach Nemmersdorfu były przerażające według wszelkich standardów, ale nie cięższe niż czyny, których dopuszczali się Niemcy na okupowanych obszarach Związku Radzieckiego.
Sprawa Nemmersdorfu jak szybko eksplodowała w opinii publicznej, tak szybko zgasła, co dobitnie świadczy o tym, że była przez Goebbelsa przejaskrawiona. 8 listopada 1944 r. w Dziennikach zapisał: Wiadomości o okrucieństwach radzieckich już nie skutkują. W szczególności informacje o Nemmersdorfie przekonały jedynie część ludności.
Znany reporter Leszek Adamczewski, powołując się na ustalenia ekipy niemieckiej telewizji ZDF pod kierunkiem Guida Knoppa, realizującej serial dokumentalny Die grosse Flucht (Wielka ucieczka), sugeruje, że cała sprawa była mocno naciąganą mistyfikacją. Przytacza opinię Helmuta Hoffmana, który pół wieku po wydarzeniach w Nemmersdorfie stwierdził przed kamerą: Później pisano o ukrzyżowanych kobietach przybitych do ścian domów. To nonsens. Żadnej z kobiet nawet nie zgwałcono. Publikowane w prasie fotografie były kłamstwem. Helmut Hoffman był jednym z pierwszych żołnierzy, którzy 23 października wdarli się do Nemmersdorf i odbili go z rąk Rosjan. Wątpliwe jest, by u kresu życia chciał kłamać, więc można dać wiarę jego słowom.
Fragment rozdziału 3: U progu czerwonego walca