Były doradca premiera Johnsona Dominic Cummings złożył w Izbie Gmin zeznanie dotyczące rządowej reakcji na wybuch pandemii. W jego trakcie ujawnił zaskakujący fakt.
Wielka Brytania była jednym z najbardziej poszkodowanych przez pandemię państw na świecie. Początkowo premier Johnson nie planował żadnego radykalnego przeciwdziałania. Twierdził, że wystarczy chronić najbardziej narażonych i czekać, aż reszta zdobędzie odporność zbiorową na skutek przebytej choroby – i że nie warto narażać gospodarki lockdownami. W końcu posłuchał jednak ekspertów i zdecydował się wprowadzić jeden z najostrzejszych lockdownów w Europie. Zdaniem wielu osób zrobił to zbyt późno.
Cummings, który wtedy był jego głównym doradcą, zeznawał przed komisją w Izbie Gmin w sprawie rządowej reakcji na początek kryzysu. Przyznał, że ta była dalece niewystarczająca. „Prawda jest taka, wyżsi rangą ministrowie, urzędnicy, doradcy jak ja, katastrofalnie nie spełnili standardów wymaganych przez społeczeństwo” – powiedział – „Kiedy społeczeństwo potrzebowało nas najbardziej, rząd zawiódł. Chcę przeprosić wszystkie te rodziny, w których ludzie zmarli”.
W trakcie swojego zeznania ujawnił, że Johnson chciał, aby naczelny lekarz Anglii Chris Whitty wstrzyknął mu publicznie, przed kamerami telewizji, koronawirusa. Był przekonany, że ten jest niezbyt niebezpieczny, porównywał go do świńskiej grypy. Liczył, że dzięki temu Brytyjczycy nie ulegną panice.
Z pomysłu ostatecznie zrezygnowano. Późniejsze wydarzenia pokazały, że Johnson miał wielkie szczęście. Kilka dni po wprowadzeniu pierwszego lockdownu złapał go bowiem w sposób całkowicie naturalny. Okazało się, że wywołał u niego ciężką postać COVID, z której ledwo uszedł z życiem, kilka dni spędził na szpitalnej intensywnej terapii.