Hiszpańska prawica osiągnęła świetny wynik w wyborach samorządowych. W odpowiedzi socjalistyczny premier Pedro Sanchez zdecydował się na zwołanie przedterminowych wyborów.
W weekend konserwatywna Partia Ludowa (PP) zdobyła absolutne większości w regionie Madrytu i w radzie miejskiej stolicy. Udało im się wygrać także m.in. w Aragonii, Walencji, Balearach i La Roja, w których wcześniej rządziła Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE) Sancheza. Świetnie poszło także prawicowej partii VOX, która podwoiła liczbę swoich radnych. W wielu miejscach PP i VOX zapewne będą rządzić wspólnie.
PP nie ukrywało w trakcie kampanii, że traktuje te wybory jako referendum w sprawie rządu Sancheza, który rządził w koalicji z skrajnie lewicowym sojuszem Unidas Podemos. Sanchez najwidoczniej też tak to zrozumiał. W telewizyjnym przemówieniu nie tylko wziął na siebie odpowiedzialność za wyborczą masakrę lewicy, ale poinformował, że przekazał królowi prośbę o rozwiązanie parlamentu.
Wybory w Hiszpanii zgodnie z planem miały odbyć się pod koniec roku, jednak rozwiązanie parlamentu oznacza, że będą musiały odbyć się nie później, niż za 54 dni. Sanchez ustalił ich datę na 23 lipca. W Hiszpanii władze regionalne mają duże uprawnienia, a Sanchez przyznał, że będąc pod kontrolą prawicy, znacznie utrudnią mu rządzenie. Dodał też, że te wyniki świadczą, że Hiszpanie powinni zdecydować o przyszłym kierunku kraju, a najłatwiej jest to zrobić przy wyborczej urnie.
Lider PP Alberto Nunez Feijoo uznał to za słuszną decyzję, ale stwierdził, że Sanchez zdecydował się na to, żeby przykryć swoją wyborczą porażkę. Niektórzy komentatorzy uważają, że będzie chciał wykorzystać fakt, że w wielu miejscach PP będzie musiała rządzić z Voxem, aby straszyć koalicją ze „skrajną” prawicą, w kopii strategi użytej w zeszłym roku przez jego portugalskiego odpowiednika. Wielu komentatorów uważa jednak, że w hiszpańskich warunkach może to jedynie dać więcej głosów PP kosztem VOXu, ale nie pomoże lewicy. Inni uważają, że Sanchez uznał, że dalsze rządy jedynie obniżą jego wynik wyborczy.
Ogłoszenie wyborów teraz to jednak problem także dla lewicy. Przez większość tego roku populistyczna Podemos kłóciła się z nowym skrajnie lewicowym ruchem Sumar. Hiszpański system wyborczy promuje jedność, a partie będą miały zaledwie 10 dni na zarejestrowanie koalicji, co oznacza, że skrajna lewica musi się bardzo szybko pogodzić. Problemem może okazać się także frekwencja, gdyż wybory wypadną w środku sezonu urlopowego, gdy w kraju będą zapewne panować upały – ale ciężko na razie stwierdzić, której stronie to pomoże a której zaszkodzi.