W środę kilkudziesięciu policjantów i strażaków szukało śmigłowca, który miał awaryjnie lądować pod Olsztynem. Jak informuje RMF FM, był to fałszywy alarm, za którym stoi nastoletnie rodzeństwo z Gdyni.
Pracownik hotelu w miejscowości Siła koło Olsztyna otrzymał telefon o konieczności awaryjnego lądowania śmigłowca. W tle słychać było krzyki, które – jak się okazuje – miały jedynie dodawać wiarygodności całej akcji. W poszukiwaniach „zaginionego” śmigłowca wzięło udział kilkudziesięciu strażaków i policjantów. Poderwano także helikopter z Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej.
Jak nieoficjalnie informuje stacja RMF FM śledczy ustalili, że telefon, z którego dzwoniono do pracownika hotelu informując o kłopotach z lądowaniem, logował się w Gdyni i był zarejestrowany na konkretnego abonenta.
– Policjanci pojechali do mieszkania. Tam ustalili, że telefonem posługuje się 10-letni syn właściciela urządzenia. Razem z dwoma starszymi braćmi: 12- i 15-latkiem zrobili sobie żarł – podaje RMF FM.
Stacja wylicza, że akcja poszukiwawcza mogła kosztować blisko 100 tys. zł. Podano, że koszty czynności ze strony straży pożarnej mogły wynosić ponad 10 tys. zł. W akcji udział wzięło prawie 70 strażaków z wykorzystaniem ok. 20 wozów gaśniczych. Wskazano również, że najdroższe było użycie helikoptera Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. Maszyna z użyciem kamery termowizyjnej przeszukiwała m.in. Jezioro Wulpińskie. Według ustaleń RMF FM koszt paliwa za godzinę lotu wynosi ok. 25 tys. zł. Podkreślono, że helikoptera używano przez ok. 3 godziny.