Jej role w “Vabanku” czy “Seksmisji” pamięta cała Polska. Aktorka Elżbieta Zającówna, która jeszcze kilkanaście lat temu uchodziła za jedną z najbardziej utalentowanych i najładniejszych gwiazd średniego pokolenia z dnia na dzień zniknęła z ekranów telewizorów i desek teatrów, wracając tylko na moment. Okazało się, że sama podjęła taką decyzję, a przyczyną było zdiagnozowanie u niej rzadkiej choroby.
Choroba von Willebranda jest uznawana za skazę krwi, która w ciężkich przypadkach może być nawet śmiertelna. Przez lata była uznawana za odmianę hemofilii, bo podobnie jak w przypadku “choroby królów”, objawia się problemami z krzepnięciem krwi. W cięższych postaciach mogą występować wylewy do stawów i mięśni czy nasilone krwotoki z przewodu pokarmowego, zwłaszcza u osób u których współistnieje angiodysplazja jelitowa, co może doprowadzić do trwałego kalectwa.
Aktorka przyznała, że w jej przypadku mamy do czynienia z poważną chorobą, która może zagrażać jej życiu.
– Kiedy poważnie zachorowałam, zrozumiałam, co jest w życiu najważniejsze. Zmieniło się moje podejście do zawodu. Powiedziałam sobie, że nie będę umierać na scenie – powiedziała Elżbieta Zającówna w rozmowie z “Vivą”, dając jednocześnie do zrozumienia, że teraz najważniejsza jest dla niej rodzina – mąż i córka.
I trzeba przyznać, że jest konsekwentna w tym, co robi. Od momentu, kiedy 15 lat temu, mając niespełna 50 lat, przestała grać na ekranach mogliśmy ją zobaczyć zaledwie dwukrotnie – gościnnie w jednym z odcinków serialu “Mały zgon”, gdzie wcieliła się w rolę nauczycielki oraz w filmie “Szczęścia chodzą parami”, który do kin trafił w 2022 roku. Co ciekawe, do udziału w tym przedsięwzięciu namówił Zającówną jej przyjaciel Piotr Machalica, którego żonę zresztą zagrała. Aktor umarł wkrótce po zakończeniu zdjęć do filmu, na skutek zarażenia koronawirusem, mając zaledwie 65 lat.
– Wygląda na to, że ostatnie dni zdjęciowe za jego życia spędziliśmy razem – powiedziała Elżbieta Zającówna w rozmowie z “Vivą”, wspominając przyjaciela.