Dwa lata temu w Oberstdorfie Piotr Żyła został najstarszym mistrzem świata w skokach narciarskich. W sobotę ponownie pokazał, że wiek to tylko liczba. Podczas mistrzostw w Planicy znów triumfował na normalnym obiekcie, w wieku 36 lat.
Początki Żyły na skoczni zwiastowały jego szybkie sukcesy. Urodzony w Cieszynie zawodnik został zauważony przez pierwszego trenera Adama Małysza – Jana Szturca, który na fali sukcesów swojego wychowanka szukał kolejnych talentów.
Interesowali go uczniowie drugich klas, którym zadawał to samo pytanie: “Czy chcesz skakać tak jak Adam? Czy chcesz zwyciężać tak jak on?”. Jego notes szybko wypełniał się nazwiskami kolejnych chłopców. Jednym z nich był 8-letni Żyła.
“Świetnie jeździł na nartach i znakomicie radził sobie na obiekcie K-17 w Wiśle-Centrum. W odróżnieniu od Adama, który upadł po lądowaniu na siódmym metrze, Piotrek ustał swój pierwszy w życiu skok” – wspominał początkowe próby Żyły Szturc.
Kolejne lata to szybki rozwój zawodnika. W 2005, trenując pod okiem Austriaka Stefana Horngachera, zdobył wspólnie m.in. z Kamilem Stochem srebrny medal mistrzostw świata juniorów w drużynie. Rok później otrzymał szansę występu w Pucharze Świata. W debiucie Żyła spisał się znakomicie i kilka dni po swoich 19. urodzinach zajął w japońskim Sapporo kolejno 19. i 20. miejsce.
Później jednak praktycznie przepadł, choć wciąż uchodził za obiecującego skoczka. Kiedy Małysz kończył karierę w 2011 roku, to właśnie Żyłę wymieniał wśród najlepiej zapowiadających się zawodników.
“Ma znacznie lepszy wyskok ode mnie i fizycznie jest też dużo bardziej sprawny. Jeśli on by z tego wykorzystał na skoczni chociaż 60 procent, to myślę, że stać go na walkę o podium” – diagnozował wtedy czterokrotny medalistka olimpijski.
W marcu 2013 roku Żyła po raz pierwszy stanął na podium PŚ zajmując – ex aequo z Gregorem Schlierenzauerem – pierwsze miejsce w konkursie w Oslo. Kilka dni później dołożył do tego trzecie miejsce na mamucim obiekcie w… Planicy. Niestety, jak wspominał później sam zawodnik, sezon się skończył nim on zdążył ustabilizować formę.
Przez trzy kolejne zimy Żyła spisywał się dużo słabiej. Wtedy głośno zrobiło się też o jego nietypowej pozycji najazdowej zwanej “garbikiem”. Nieodpowiednia technika miała ograniczać jego prędkość i utrudniać wyjście z progu. Do porzucenia nieefektywnego stylu namawiali Żyłę m.in. Małysz oraz Szturc. Zawodnik jednak uparcie trzymał się swoich przyzwyczajeń, wracając myślami do sukcesu z Norwegii.
“Tutaj trzeba było przyjścia Stefana Horngachera, który musiał powiedzieć albo zmieniasz pozycje, albo nie trenujesz z nami” – powiedział Szturc.
Podobno modyfikacja stylu przebiegła dość sprawnie.
“Nie miałem nic do gadania. Trener kazał, a ja zrobiłem” – przyznał Żyła. “On sam to zrobił, ja mu tylko pokazałem drogę. To jego zasługa” – wspomniał za to Horngacher, który kadrę A objął w 2016 roku.
Efekty przyszły szybko. W sezonie 2016/17 odmieniony Żyła najpierw zajął drugie miejsce w Turnieju Czterech Skoczni, a potem zdobył brązowy medal mistrzostw świata na dużym obiekcie w Lahti. Ten sukces zaskoczył go tak bardzo, że jeszcze długo po konkursie nie rozumiał, co się wydarzyło i z trudem odpowiadał na najprostsze pytania. Stał się też pewnym punktem drużyny, z którą w Finlandii, dwa dni po swoim brązie, świętował pierwsze w historii Polski drużynowe mistrzostwo świata.
Łącznie na pucharowym podium stanął 22 razy; wygrać udało mu się jeszcze na mamucie w Kulm w lutym 2020 roku. Kryzysy wciąż mu się jeszcze zdarzały, ale mimo etykiety beztroskiego żartownisia do skoków podchodził bardzo poważnie.
W dołek wpadł już w sezonie 2017/18 i w efekcie nie znalazł się w drużynie na olimpijski konkurs w Pjongczangu. Do tego niepowodzenia podszedł jednak z wielkim spokojem.
“Miałem w swojej karierze trudniejsze momenty, szczególnie na jej początku, kiedy nawet myślałem, żeby dać sobie spokój ze skakaniem. Jestem przekonany, że to nie był sezon stracony. Były w nim fajne chwile, udane starty. Dużo pracy w jego trakcie wykonałem, sporo się nauczyłem i wierzę, że to wszystko jeszcze przyniesie efekt” – powiedział PAP w Planicy po zakończonym cyklu 2017/18.
“Chcę dalej pracować i stawać się coraz lepszy. Przez ostatnie dwa lata nauczyłem się bardzo dużo, ale cały czas pojawia się coś nowego. Skoki narciarskie polegają m.in. na ciągłym dążeniu do ideału. Nieustannie trzeba nad sobą pracować, jeśli dany poziom cię zadowoli i przestaniesz się rozwijać, to szybko stracisz miejsce w czołówce” – dodał wówczas.
Żyła przyznał również, że nie skacze dla trofeów.
“Być może brzmi to trochę dziwne, ale w skokach raczej nie myśli się o trofeach czy medalach. Tu głównie chodzi o przyjemność z samego uprawiania tego sportu. Skoki narciarskie przypominają trochę układankę – jest wiele elementów, które mają wpływ na to, czy skok będzie poprawny. Najbardziej +kręci+ mnie właśnie dopasowywanie tych wszystkich elementów. Kiedy zbuduje się całość, która dobrze funkcjonuje, to jest olbrzymia satysfakcja i człowiek się jeszcze bardziej nakręca” – podkreślił.
Zdobywając dwa lata temu w Oberstdorfie złoty medal zadziwił wszystkich. W Planicy natomiast zrobił to, co wróżono mu na początku kariery – poszedł w ślady Małysza. Żyła został bowiem pierwszym od czasów “Orła z Wisły” skoczkiem, który obronił tytuł mistrza świata na obiekcie normalnym.
Małysz dwa złota z rzędu zdobył w 2001 roku w Lahti i 2003 w Val di Fiemme. Swój ostatni tytuł wywalczył natomiast w 2007 w Sapporo mająx zaledwie 29 lat. Żyła w tym wieku dopiero się rozkręcał.