Na Tajwanie wybuchła panika z powodu serii infekcji chińskim koronawirusem w jednym ze szpitali. Tysiące mieszkańców wyspy trafią z tego powodu na kwarantannę.
Tajwan pomimo bliskości Chin i intensywnego ruchu transgranicznego był jednym z najmniej poszkodowanych przez pandemię państw na świecie . Jak na razie odnotowano tam 884 przypadki COVID-19, z których większość była „importowana” z Chin i zmarło tam 7 osób. 783 osoby już wyzdrowiały.
Zdaniem ekspertów tak świetne wyniki były możliwe dlatego, że władze Tajwanu nie uwierzyły w propagandę chińskich komunistów i zapewnienia WHO i od razu, gdy tylko stało się jasne, że pojawiła się nowa choroba, podjęły środki zaradcze. Chwalony był również ich system śledzenia kontaktów i pilnowania kwarantanny, chociaż eksperci przyznawali, że wprowadzenie podobnych rozwiązań w państwach Europy wywołałoby zapewne liczne protesty.
Od 12 stycznia Tajwańczycy zmagają się jednak z nowym ogniskiem choroby, które wybuchło w szpitalu w mieście Taoyuan na północy wyspy. Jak na razie odnotowano tam piętnaście przypadków. Może wydawać się, że to mało w porównaniu z chociażby Europą, ale na Tajwanie wzbudziło to panikę.
Władze w związku z tym postanowiły podjąć zdecydowane działania. Już teraz odwołano wiele imprez masowych, które miały mieć miejsce wkrótce z powodu niezwykle ważnego dla Chińczyków święta księżycowego nowego roku.
Minister zdrowia Chen Shih-chung powiedział też dziennikarzom, że znacznie wzrośnie liczba osób, która w związku z tym ogniskiem choroby trafi na kwarantannę. Stwierdził, że docelowo będzie to ok. 5 tysięcy mieszkańców wyspy. Obecnie na kwaantannę wysłano z tej liczby około 1300 osób, które potencjalnie mogły mieć kontakty z zakażonymi. Przebywający na 14-dniowej kwarantannie są na bieżąco testowani przez służby medyczne.