Opowieść o tym, jak Matczak wytarł podłogę Gretkowską, Dehnelem, Hartmanem i Szczerkiem. Niezwykły apel do ateistów w “Wyborczej” Publicystyka

Opowieść o tym, jak Matczak wytarł podłogę Gretkowską, Dehnelem, Hartmanem i Szczerkiem. Niezwykły apel do ateistów w “Wyborczej”

Ludowa mądrość uczy, że nienabity łuk raz do roku sam strzela. Mówi się też, że w Wigilię nawet zwierzęta… ale nie, nie idźmy tą drogą, choć przecież pokusa jest ogromna! Zacznijmy zatem raz jeszcze, tym razem tak, jak Pan Bóg przykazał. Otóż nie sposób nie zauważyć świetnych tekstów profesora Marcina Matczaka, które – co jeszcze bardziej szokuje – wspomniany autor popełnił w… Gazecie Wyborczej. Profesor prawa, autorytet TVN-u, prywatnie ojciec rapera Maty, ostrego głosu młodego pokolenia, brutalnie rozprawia się ze wszystkimi guru współczesnego ateizmu. Stawia tezę, skierowaną głównie do przedstawicieli swojego środowiska, że chętnie “przytulą znajomego, który wyzna, że jest gejem” i jednocześnie “znajomemu, który powie, że wierzy w Boga, każą wyp… z domu”.

Tekst Matczaka jest o tyleż kłopotliwy, że zmusza nas do pochwalenia i cytowania nie jednego tekstu w Wyborczej, ale dwóch. Cała historia, którą tu opowiemy, zaczęła się od przedświątecznego felietonu, który “stary Mata” popełnił w gazecie Adama Michnika et consortes. W swoim tekście Matczak postawił tezę, iż współczesne Święta Bożego Narodzenia, pozbawione swojej religijnej części, są de facto obrazem pustki i zagubienia współczesnego człowieka w świecie.

– Nie mam nic do ateistów. Problem w tym, że tak, jak powyżej opisano, wyglądają współcześnie Święta coraz większej liczby katolików. Oni też zdają się zapożyczać formę z tradycji chrześcijańskiej, ale bez treści. Święta bez rzeczywistego świętowania to więc problem o wiele szerszy. I tu czas na główny element drażniący: ateistyczne święta to samooszukiwanie się człowieka zagubionego w sekularnym do cna świecie. To nędzna proteza prawdziwego świętowania, które prawdopodobnie nie jest już możliwe – pisał Matczak.

W eseju, który był analizą jednej z książek koreańskiego filozofa Byung-Chul Hana (“ucznia” Heideggera, Bourdieu i Foucalta) Matczak rozprawił się z banalną powierzchownością świata, który chce za wszelką cenę uciec od religii i wpada w pułapkę, której nie sposób uniknąć bez zrozumienia prawdziwej idei świąt Bożego Narodzenia:

– I tak powoli będziemy się przekształcać w społeczeństwo TikToka – ludzi z własnymi, wyizolowanymi kanałami prezentowania się światu, w ramach których będziemy nieudolnie ruszać ustami do tekstów, które w danej chwili są najbardziej popularne. Bez wspólnoty, bez głębi myślenia, bez tajemnicy, bez ciszy, bez sacrum. Biedne, wypalone maszyny do pracowania w dni robocze i do konsumowania w Święta – zauważa autor.

To, co oczywiste dla Czytelnika konserwatywnego, dla Czytelnika Wyborczej musiało okazać się szokujące. Tak też się stało, bo już w kolejnym tekście Matczak przyznał, że “(…) czyta komentarze pod moim świątecznym artykułem” i widzi, że “ogromna większość czytelników poczuła się nim obrażona”. Postanowił więc raz jeszcze wytłumaczyć to, o czym pisał wcześniej. I tu zaczyna się robić naprawdę ciekawie.

Matczak zauważył, że większość autorów uchodzących w liberalno-lewicowych mediach za “ateistyczne autorytety”, w swoich ocenach dotyczących kwestii religijnych de facto posługuje się prostackim, często wręcz chamskim językiem, który jest odzwierciedleniem powierzchownej analizy problemu:

– Gdybym chciał was obrazić, nie pisałbym o poreligijnej pustce. Napisałbym o ważnych dla was rzeczach tak, jak Ziemowit Szczerek streścił „progresywne” podejście do katolickiego Boga – że to „chuj” (…) Gdybym chciał, żeby was zabolało, nie pisałbym o konsumowaniu emocji. Napisałbym o czymś, co cenicie, w stylu Jacka Dehnela, który pisał, że wiara katolicka opiera się na dwóch filarach: święceniu jaj i homofobii (..) Gdybym chciał wam dopiec, nie pisałbym o pornografii autopromocji. Wzorując się na Gretkowskiej, napisałbym, że lubicie, „po swojemu, staropolsko w słomianych łapciach i gaciach, dupcyć po bożemu i dawać tej dupy każdemu, kto ją posmaruje, 500 plus albo obietnicą zbawienia”. I kazałbym wam wypierdalać, tak jak ona w swoim świątecznym poście kazała wypierdalać mi – wylicza Matczak zdumionym Czytelnikom “Wyborczej”.

Każdy cytat autor opatrzył źródłem, jak na akademika przystało, żeby ten zdumiony Czytelnik “Wyborczej” mógł sobie sprawdzić i zweryfikować, że akurat nikt tutaj nie robi z niego idioty, bo przecież rzeczywiście “nie są to cytaty anonimowych trolli”, ale “liderów ateistycznego środowiska”.  Cóż, jakoś nie mamy przekonania, że akurat tym razem sprawdzi. Na szczęście specjalnie dla niego “Wyborcza” opublikowała list od jednego z Czytelników, w którym okazało się, że Matczak jest, a jakżeby inaczej, zakamuflowanym agentem Kaczyńskiego.

Wróćmy jednak do drugiego cytowanego tu tekstu Matczaka, w którym autor rozprawił się także z Hartmanem, którego – podobnie jak i poprzedników – pokonał jego własną bronią:

Jan Hartman uznał, że dostał ode mnie „z liścia”. Panie profesorze, gdybym chciał panu z liścia przyłożyć, napisałbym, że bycie ateistą „jest głęboko niemoralne i hańbiące” (tak pan pisał o przynależności do Kościoła katolickiego).

Zwracając się do wojujących ateistów Matczak zakończył swój tekst kolejną konstatacją oczywistą dla konserwatysty, ale niekoniecznie łatwo przyswajalną w “Wyborczej”:

– Czasem wydaje mi się, że jesteście katotalibanem à rebours. Jesteście gotowi przytulić znajomego, który wyzna, że jest gejem, ale znajomemu, który powie, że wierzy w Boga, każecie wypierdalać z domu, jak zacofany Janusz synowi gejowi. Że jak ci pogardzani przez was katole, macie swoje dogmaty i swoje inkwizycje – pisze autor.

Choć nie mamy złudzeń co do tego, że Matczak przejmie się tym, że z uznaniem cytuje go nasz niszowy konserwatywny portal, to i tak nie mogliśmy sobie darować. Jednocześnie, cytując powyższe teksty mamy świadomość, że każdy odrobinę inteligentniejszy Czytelnik “Wyborczej’ zarzuci nam swoisty koniunkturalizm i wytknie, że piszemy o Matczaku wówczas, kiedy zgadzamy się z jego poglądami. Czyż można jednak nie dostrzec momentu, w którym ten współczesny liberał z Sèvres zauważył, że walczy z demonami, które stworzyło jego ukochane oświecenie? Chciałby wyjść z jaskini, zabrać ze sobą kilku uwięzionych, ale nagle się okazało, że wszystkim jego ziomkom jaskinia pasuje bardziej niż to, co poza nią i nikt nie chce z niej wychodzić w stronę “rzeczy prawdziwych”.

A przecież to wy mieliście być ci mądrzy, fajni i wykształceni, nieprawdaż?

Źródło: Stefczyk.info Autor: Artur Ceyrowski
Fot. Pixabay

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Zamknij