Portal Onet opublikował artykuł poświęcony zakupowi przez Polskę czołgów Abrams. To, że im się nie podoba, nie jest żadnym zaskoczeniem – ale ich argumenty są co najmniej kuriozalne.
W artykule „Polska potęgą pancerną Europy. Błąd, że kupujemy szybko, drogo i ściśle tajnie” pióra Witolda Jurasza Onet pochylił się nad zakupem 116 używanych amerykańskich czołgów Abrams. Autor przyznał w nim, że Abramsy są jednymi z najlepszych czołgów podstawowych na świecie. Co więcej, potwierdził, że Abramsy, nawet w najstarszych wersjach, są dużo lepsze od wysłanych przez Polskę na Ukrainę T-72 i zmodernizowanych PT-91, które najprawdopodobniej wkrótce wyślemy. Wartość bojowa amerykańskich wozów będzie zdecydowanie większa niż konstrukcji posowieckich mimo ich trzykrotnie mniejszej liczby. Zresztą wojna na Ukrainie jasno pokazała słabości sowieckich czołgów używanych przez armię rosyjską – chodzi m.in. o amunicję, która nie jest chroniona pancerzem i zwykle eksploduje po trafieniu.
Trudno z tym stwierdzeniem polemizować. Najlepiej różnicę klas między tymi maszynami pokazuje bitwa pod 73 Easting, do której doszło podczas Pustynnej Burzy i w której Abramsy pierwszej generacji starły się z irackimi T-72. Według niektórych źródeł Irakijczycy mieli w niej dwa razy więcej pojazdów pancernych niż Amerykanie. Mimo tego stracili w niej 160 czołgów i 180 transporterów opancerzonych. Amerykanie stracili w niej jeden bojowy wóz piechoty Bradley.
Witold Jurasz przyznaje, że wprowadzenie tych 116 Abramsów do linii to zmiana na lepsze. Przypomina też, że oprócz 116 używanych, Polska zamówiła też 250 nowych Abramsów w najnowszej dostępnej wersji. Zauważa, że 366 Abramsów razem z 247 Leopardami 2, 200 PT-91 i koreańskimi K2 sprawi, że nasz kraj wyrasta na największą siłę pancerną w Europie. Były dyplomata przyznaje, że to bardzo dobra wiadomość – i z tym również nie sposób polemizować.
Nie wszystko jednak mu się podoba. A najbardziej nie podoba mu się to, że ten zakup jest owiany tajemnicą. Podaje tutaj przykład Norwegii, która obecnie prowadzi testy porównawcze koreańskiego K2 i niemieckich Leopardów 2A7. Jego zdaniem brak takich testów w Polsce oznacza, że wybór czołgu w ten sposób oznacza, że „walka o dostawy do Polski jest w większym stopniu polityczną, w której biorą udział lobbyści, a w mniejszym normalną walką konkurencyjną, gdzie liczy się jakość oferowanego produktu oraz jego cena”.
Liczy się czas
Zainteresowanie Onetu przetargami nie dziwi, bo te wszędzie budzą ogromne zainteresowanie mediów i wszędzie są też obiektem działań lobbystów. Warto przywołać tu przykład Niemców, gdzie na początku lat 60-tych kupiono od amerykańskiego Lockheeda 900 myśliwców F-104. Maszyna ta była zupełnie niedostosowana do tego, do czego ją wykorzystywali, a do tego była tak niebezpieczna, że niemieccy piloci szybko nazwali je „latającymi trumnami”. Były lobbysta Lockheeda Ernest Hauser zeznał później, że niemiecki minister obrony Franz Josef Strauss i jego partia dostali za ten wybór co najmniej 10 milionów dolarów łapówki, chociaż nigdy im tego formalnie nie udowodniono.
Publicysta Onetu przywołując przykład Norwegii nie zauważa, że Norwegia jest w zupełnie innej sytuacji niż Polska i może sobie pozwolić na długie testy nowych czołgów. Tymczasem za naszą wschodnią granicą toczy się wojna, a Rosjanie regularnie wygłaszają pod naszym adresem pogróżki. Równocześnie oddaliśmy sporo czołgów Ukrainie, i najprawdopodobniej oddamy im kolejne. Jurasz nie zauważa, że jak najszybsze uzupełnienie potencjału pancernego jest dla nas teraz bardzo istotną kwestią. Jest to o tyle dziwne, że w dalszej części artykułu sam przyznaje, że jednym z argumentów za wyborem Abramsa było to, że USA mogą je szybko dostarczyć.
Były dyplomata na placówce w Moskwie wskazuje także na kolejny, jego zdaniem, problem. Zauważa, że wcześniej mówiono, że Polska dostanie czołgi należące wcześniej do korpusu piechoty morskiej USMC. Marines jakiś czas temu zmienili bowiem swoją doktrynę i zrezygnowali z posiadania jednostek pancernych, więc mają w magazynach sporo niepotrzebnych im czołgów. Jurasz zauważa, że te czołgi przechodziły gruntowne modernizacje i są nowoczesne i w świetnym stanie technicznym, ale z najnowszych wypowiedzi ministra obrony wynika, że kupimy jednak czołgi należące do US Army – a to może oznaczać, że dostaniemy przestarzałe maszyny. Nie zadał sobie przy tym trudu, żeby sprawdzić, co faktycznie kupiliśmy. Jak zauważył ekspert Nowej Techniki Wojskowej Damian Ratka Abramsy, które dotarły do Polski, to M1A2SEPv2 w najnowszej konfiguracji – nowocześniejsze od nich są jedynie zamówione przez Polskę M1A2SEPv3 – i nic nie wskazuje, żeby kolejne maszyny, które do nas dotrą, miałyby być dużo gorsze.
Opierając się na niewiedzy o tym, co dostaniemy, Jurasz zadaje pytanie, czy nie lepiej byłoby powiększyć flotę Leopardów o np. maszyny, które Szwajcarzy zwrócili producentowi, albo wozy hiszpańskie, które niedługo też prawdopodobnie będą na sprzedaż. Żeby było ciekawiej, zauważa, że te wozy – w wersji A4 – są przestarzałe w porównaniu z nowymi i modernizowanymi Abramsami. W takim artykule, aż prosi się o zadanie pytania, co sprawiło, że Szwajcaria i Hiszpania chcą się ich pozbyć. Jednak ono nie pada.
Zakup polityczny?
To tyle, jeśli chodzi o “technikalia”. Kolejne argumenty przytaczane przez dziennikarza Onetu, są już typowo polityczne. Autor twierdzi, że rząd PiS kupuje sprzęt w USA, bo liczy w zamian na koncesje polityczne ze strony Białego Domu. Jego zdaniem to jednak tak nie działa. Najwyraźniej fakt, że Polska nie tylko jest ważnym klientem amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego, który ma ogromny wpływ na tamtejszą scenę polityczną, oraz to, że Polska – w przeciwieństwie do Niemiec – traktuje poważnie zobowiązania wobec NATO, co jest niezwykle istotne dla wszystkich amerykańskich rządów niezależnie od barw politycznych, to dla Jurasza żaden argument. Według dyplomaty, nie ma on żadnego wpływu na to, jak jesteśmy traktowani przez Waszyngton.
Tyle tylko, że w kolejnych zdaniach poniekąd sam sobie zaprzecza. Jeżeli założymy optymistycznie, że jest tak, jak pisze Jurasz, to dalsza część jego tekstu staje się jeszcze bardziej kuriozalna. Zauważa on bowiem w dosłownie następnym akapicie, że „to, co próbuje się niezmiennie nieskutecznie zrobić w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, nie jest w ogóle testowane w relacjach z Niemcami”. Jednocześnie bez ogródek przyznaje, że takie próby pozyskania przychylności Berlina byłyby równie nieskuteczne jak próby pozyskania przychylności Waszyngtonu. Jego zdaniem jest to jednak „bez znaczenia”, a wyeliminowanie z góry Leopardów osłabia jego zdaniem naszą pozycję negocjacyjną. Tylko co tu negocjować, skoro minister Błaszczak przyznał, że Abramsy dostaliśmy prawie za darmo. Według szefa MON zapłaciliśmy jedynie za pakiet logistyczny z częściami zamiennymi i przywrócenie ich do służby po magazynowaniu. Trudno sobie wyobrazić lepszą ofertę ze strony Niemiec.
Jurasz zauważa też, że przyjęcie na służbę nowych czołgów jeszcze bardziej skomplikuje naszą logistykę, gdyż za pół roku będziemy mieli na stanie Abramsy, 3 modele Leopardów oraz PT-91, a w przyszłości dojdzie do tego kolejny model Abramsa, koreańskie K2 i spolonizowane K2PL. To jedyny w całym tekście sensowny argument, gdyż duża liczba typów uzbrojenia to faktycznie niezbyt korzystna sytuacja. Jurasz jednak nie ma żadnego pomysłu jak rozwiązać ten problem, nie rezygnując z rozbudowy naszych sił zbrojnych i nie uzależniając się od jednego dostawcy.