Nie da się zrozumieć dzisiejszego zamieszania w Wenezueli bez zrozumienia roli, jaką w tym państwie pełni ropa naftowa. Wenezuela ma bowiem największe na świecie odkryte złoża – circa 20% światowych rezerw – i ropa naftowa jest od dawna jej głównym źródłem utrzymania. Jej eksploatacja zaczęła się w pierwszej dekadzie XX wieku. W 1922 roku nastąpił niekontrolowany ogromny wytrysk ropy w studni Los Barrosos o którym napisała prasa na całym świecie. Wenezuela praktycznie z dnia na dzień zmieniła się z jakiejś dziury na końcu świata w obiekt westchnień całego świata. Relatywnie biedne państwo nie było jednak w stanie prowadzić eksploatacji na skalę przemysłową więc rząd sprzedawał koncesje i ziemię obcym firmom naftowym, głównie amerykańskim i holenderskim.
Podczas drugiej wojny światowej i powojennego boomu zapotrzebowanie na ropę gwałtownie wzrosło. W 1945 roku Wenezuela produkowała oszałamiający milion baryłek dziennie. Jednak w latach pięćdziesiątych na rynek weszły z przytupem państwa arabskie. Nagle ropy było pod dostatkiem i jej cena, co normalne, drastycznie spadła. Z tego powodu na początku 1959 roku Liga Arabska zwołała w Kairze spotkanie na którym miano radzić nad rozwiązaniem. Amerykańska dziennikarka polskiego pochodzenia Wanda Jablonski, osoba bardzo wpływowa w świecie ropy, poznała Abdulla Tariki, zwanego Czerwonym Szejkiem, pierwszego ministra ropy Arabii Saudyjskiej, z obserwatorem ze strony Wenezueli, Juanem Pablo Perezem Alfonzo. Obaj panowie błyskawicznie się ze sobą dogadali i przekonali innych delegatów do konieczności powołania paktu producentów, który będzie dbał o odpowiednią wysokość cen. Ten pakt rok później zamienił się w OPEC.
Czarne złoto
Powołanie OPEC okazało się kluczowym punktem w historii Wenezueli. W latach sześćdziesiątych została bowiem jednym z najbogatszych państw na świecie, z PKB niewiele niższym niż w USA. Jej rząd wiedział, że to nie potrwa wiecznie i że trzeba zdywersyfikować ekonomię, ale petrodolarów było tak dużo, że mało kto się tym przejmował. A gdy inne państwa OPEC nałożyły embargo na USA za sojusz z Izraelem Wenezuela do nich nie dołączyła i nagle kasa stała się niewyobrażalna. Pomiędzy 1972 i 1974 rokiem dochody z ropy wzrosły czterokrotnie. Coraz głośniej odzywały się też głosy, że eksploatacja złóż przez zachodnie koncerny to wykorzystywanie narodowego dobra Wenezueli.
W końcu w 1976 roku rząd posłuchał i znacjonalizował przemysł wydobywczy. Powstała Petroleos de Venezuela S.A. (PDVSA) – państwowa firma mająca nadzorować wydobycie. Prezydent Perez marzył, że kasa z ropy pozwoli mu na zbudowanie La Gran Venezuela. Petrodolary miały sprawić, że gospodarka Wenezueli, w znacznym stopniu kontrolowana przez rząd, rozwinie się błyskawicznie. I miał na tyle rozsądku, że po nacjonalizacji nie zmienił kadr. Menedżerowie, którzy mieli wieloletnie doświadczenie z pracy dla zachodnich koncernów i PDVSA działała bardzo sprawnie.
Kryzys paliwowy w połowie lat osiemdziesiątych stanął na przekór tym planom. W 1985 wydobycie spadło o połowę w porównaniu z 1976 a gospodarka Wenezueli, uzależniona od petrodolarów, dostała zadyszki. Rozwiązaniem miała być eksploatacja gigantycznego złoża pod Orinoko. Jednak wiązał się z tym pewien problem. Złoże to zawierało bowiem tzw. ciężką ropę naftową, podobną bardziej do smoły. Ciężkiej ropy naftowej nie da się po prostu wypompować, a ponadto trzeba ją uszlachetnić zanim będzie się do czegokolwiek nadawała. PDVSA nie była sobie w stanie z tym poradzić, więc Wenezuela ponownie otwarła rynek dla zachodnich koncernów.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych cena ropy ponownie drastycznie spadła. Dla Wenezueli to była bardzo zła wiadomość gdyż petrodolary stanowiły 1/3 ich przychodu i państwo błyskawicznie pogrążyło się w kryzysie. I tu na scenę wchodzi Hugo Chavez.
Rewolucja boliwarska
Pochodzący z robotniczej rodziny Chavez został zawodowym wojskowym. Nie był jednak zadowolony z polityki swojego państwa i na początku lat osiemdziesiątych założył tajną organizację MBR-200 nawiązującą do legendarnego latynoamerykańskiego polityka Simona Bolivara, któremu niepodległość zawdzięczają Wenezuela, Boliwia, Kolumbia, Ekwador, Peru i Panama. Na jej czele podjął próbę obalenia prezydenta Pereza, ale okazała się całkowicie nieudana i sam Chavez trafił do więzienia, gdzie spędził dwa lata. W 1997 roku postanowił przekształcić MBR-200 w normalną partię polityczną, Movimiento V Republica (Ruch 5 Republiki) która chciała zmienić konstytucję.
W 1998 roku dzięki swojej populistyczno-socjalistycznej retoryce i postępującemu kryzysowi udało mu się zdobyć 56% głosów i został nowym prezydentem Wenezueli. Początkowo jego rząd był stosunkowo umiarkowany. Chavez uważał, że kapitalizm jest najlepszym rozwiązaniem, chociaż jego wizja była bliższa „trzeciej drodze”, gdzie kapitalistyczna gospodarka finansuje państwowy socjal. Wraz z upływem czasu zaczął jednak marzyć o komunistycznej, panamerykańskiej rewolucji.
Szeroko zakrojone programy socjalne miały sfinansować, rzecz jasna, petrodolary. Ale był z tym jeden problem – PDVSA. Na początku funkcjonowania koncern oddawał państwu około 70% zysków, dla siebie zachowując 30. W czasach Chaveza proporcja ta wyglądała odwrotnie, co w dużym stopniu było spowodowane tym, że eksploatowali znacznie trudniejsze złoża pod Orinoko, co znacznie zwiększało koszty. Ale Chavez nie miał pojęcia o przemyśle naftowym i doszedł do wniosku, że nafciarze nie chcą budować z nim socjalizmu. Nie podobały mu się również ich bliskie związki z Amerykanami. Przyszedł czas na czystki.
Jako pierwszy poleciał prezes Luis Giusti. Objął rządy nad PDVSA w 1994 roku i koncentrował się na modernizacji firmy, był również głównym zwolennikiem ponownego otwarcia rynku. Chavez jednak bał się, że cieszący się dużą popularnością Giusti może stać się potencjalnym rywalem i szykował się do jego zwolnienia – nie doszło do tego tylko dlatego, że Giusti zdążył sam zrezygnował. Zastąpił go cały szereg kolesi, których jedyną kwalifikacją było to, że Chavez ich lubił. Po usunięciu prezesa zaczął też usuwać menedżerów niższego szczebla, którzy chcieli inwestować zyski w rozwój a nie w socjal. Przejęcie PDVSA zakończyło się w 2002 roku, kiedy jej szefem został przyjaciel Chaveza, lewicowy profesor ekonomii Gaston Parra Luzardo, zwolennik pełnej państwowej kontroli nad ropą naftową. Kilka miesięcy później zwolnił ostatnich stawiających mu czoło menadżerów z rady nadzorczej, wcześniej ośmieszając ich w telewizji.
Rok wcześniej Chavez wprowadził nowe prawo energetyczne, które znacząco podniosło opłaty dla zachodnich koncernów oraz zmuszało ich do wchodzenia w spółki z wenezuelskimi państwowymi firmami, które miały mieć większościowe udziały. Paradoksalnie jednak to właśnie zachodnie koncerny uratowały jego władzę. W 2002 roku doszło bowiem do ogromnych protestów przeciwko jego władzy, spowodowanych przejęciem PDVSA. Wojsko wykorzystało tą okazję do zorganizowania puczu, Chavez trafił do więzienia, a władzę przejął biznesmen Pedro Carmona. Jego rządy były jednak krótkie i Chavez wkrótce wrócił do władzy – i niemal od razu musiał stawić czoło strajkowi generalnemu w PDVSA. Na jego szczęście zachodnie koncerny nie dołączyły jednak do trwającego przez dwa miesiące strajku, zmniejszając drastycznie jego efekt na gospodarkę, przez co Chavezowi udało się opanować sytuację i wygrać referendum w sprawie odwołania go ze stanowiska.
Kiedy Chavez znowu objął stery państwa postanowił zemścić się na nafciarzach. Nastąpiła ogromna fala zwolnień osób, które były zaangażowane w protest. Wypowiedzenia dostało ponad 18 tysięcy osób, często wysoko postawionych w strukturach firmy, kolejne osoby zwolniły się same. Okazało się to gwoździem do trumny. Zwolnieni pracownicy zabrali bowiem ze sobą swoją wiedzę i na dobrą sprawę nie było ich kim zastąpić. Wkrótce spadła wydajność wydobycia, a wypadki stały się codziennością. Jeden z wysoko postawionych pracowników Ministerstwa Energii przyznał wtedy anonimowo, że Chavez narobił szkód na najbliższe piętnaście lat. Rozpoczęto nawet tajne negocjacje z USA w sprawie zorganizowania szkoleń, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.
Chmury na horyzoncie
Na zewnątrz mało kto jednak zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Pompowane zabranymi PDVSA projekty socjalne faktycznie podniosły standard życia najuboższych, a kretyni z zachodniej prasy pisali o „ekonomicznym cudzie” i „socjalizmie który działa”. Chavez stał się ukochanym przywódcą światowej lewicy. Zaczął też inwestować pieniądze w wspieranie innych lewicowych rządów, np. na Kubie, chcąc dokonać eksportu rewolucji, co popsuło stosunki Wenezueli z wieloma państwami regionu. Wzrost cen ropy w latach 2002-2008 sprawił, że spadek produkcji nie był odczuwalny i udawało się udawać, że na horyzoncie nie czai się katastrofa.
Pierwsze oznaki kryzysu pojawiły się w 2007 roku. Gospodarka Wenezueli była tak skoncentrowana na ropie, że inne jej gałęzie – także dzięki coraz silniejszemu centralnemu sterowaniu – dostawały zadyszki. W sklepach zaczynało brakować produktów pierwszej potrzeby. Rozwiązaniem rządu było przeniesienie wielu menedżerów z PDVSA na stanowiska w innych sektorach. Dzięki swojej fachowości udało im się na jakiś czas poprawić sytuację, ale ich odejście było kolejnym ciosem dla przemysłu naftowego.
W lipcu 2011 Chavez poinformował swoich obywateli, że przebywa na Kubie, gdzie przeszedł operację usunięcia narośli rakowej. Rok później zadeklarował, że jest już zdrowy i wziął udział w kolejnych wyborach prezydenckich, wygrywając czwartą kadencję. W tym samym roku choroba jednak powróciła i nie udało jej się już opanować. 5 marca 2013 Chavez wreszcie został dobrym komunistą.
Już w 2011 roku Chavez namaścił Nicolasa Maduro na swojego następcę na tronie. Wiedział bowiem, że ten były związkowiec, członek ruchu MBR-200 i jeden z założycieli Ruchu 5 Republiki poniesie dalej żagiew rewolucji. Inni członkowie wenezuelskiej wierchuszki zaakceptowali ten wybór. Co sprytniejsi zapewne wiedzieli już, że zbudowany przez Chaveza socjalistyczny raj wkrótce rąbnie i nie mieli zamiaru się z tym mierzyć. Po wyborach 2012 został więc wiceprezydentem, a po śmierci Chaveza objął tymczasowo władzę. Wkrótce udało mu się wygrać wybory, ale jego przewaga nad kandydatem opozycji Henrique Caprilesem wyniosła tylko 1,5%, co dało asumpt do oskarżeń o fałszerstwo wyborcze.
Dyktator
W październiku 2013 roku Maduro zażądał od Zgromadzenia Narodowego – parlamentu Wenezueli – nadzwyczajnych uprawnień. Motywował to tym, że potrzebuje ich do walki z korupcją i z międzynarodowym spiskiem pod wodzą USA którego celem ma być pozbawienie go władzy przez wojnę ekonomiczną. W obu wypadkach zapewne nawet nie kłamał – Wenezuela za Chaveza stała się jednym z najbardziej skorumpowanych państw na świecie, a USA coraz mniej podobało się traktowanie przez rząd amerykańskich firm. Parlament, zdominowany przez jego partię, przyznał mu takie uprawnienia do 19 listopada 2014. W marcu 2015 zażądał kolejnych, argumentując to sankcjami nałożonymi przez USA, i ponownie je otrzymał, do 31 października 2015.
Wenezuela weszła w kryzys pod koniec 2013 roku. Prawdziwa katastrofa nastąpiła w połowie 2014 roku. Ceny ropy naftowej zaczęły gwałtownie spadać, od 100 dolarów za baryłkę w lecie do mniej niż 50 w styczniu 2015. Pod koniec tego roku Wenezuela sprzedawała swoją ropę za mniej niż 30 dolarów za baryłkę. Tyle tylko, że Chavez nie miał zamiaru rezygnować z jakichkolwiek programów socjalnych, a ich funkcjonowanie wymagało, aby cena ropy – stanowiącej 95% dochodów z eksportu – nie spadała poniżej 60 dolarów. PDVSA przestało stać na płacenie zachodnim koncernom za pomoc w eksploatacji złóż, a lata zaniedbań sprawiły, że stawała się coraz trudniejsza. Zachodnie koncerny wprawdzie dalej pracowały, godząc się ze stratami aby nie dać się wypchać z rynku, ale znacznie spadła ich wydajność. W 2015 gospodarka Wenezueli zwinęła się o 5,7%, rok później już o 18,6%.
Sam kryzys gospodarczy jest na tyle znany, że nie będę tutaj marnował miejsca na szczegółowy opis. W skrócie – gospodarka padła. W sklepach zaczęło brakować wszystkiego, nastąpiły klęski głodu, inflacja sprawiła, że pieniądze stały się bezwartościowe. Wszystkie próby naprawy sytuacji przez socjalistów jeszcze ją pogarszały.
Matka wszystkich marszy
W 2014 wybuchły protesty. Ich bezpośrednim powodem było zamordowanie byłej miss Wenezueli Monici Spear i fakt, że rząd nie radził sobie z przestępczością. Były brutalnie tłumione zarówno przez policję jak i przez współpracujące z rządem organizacje paramilitarne zwane Colectivos. 43 osoby straciły w nich życie, ponad 5 tysięcy odniosło rany, a ponad 3600 trafiło do więzień. Ich efektem było jednak to, że koalicja partii opozycyjnych – złożona skądinąd wyłącznie z lewicy, prawica w wenezuelskim życiu politycznym praktycznie nie ma znaczenia – przejęła po raz pierwszy od 1999 roku Zgromadzenie Narodowe.
Ostatnim ruchem odchodzącego parlamentu było nominowanie do Sądu Najwyższego 13 sędziow wiernych Maduro. Dzięki temu prezydent mógł ciągle przedłużać swoje nadzwyczajne uprawnienia, w praktyce pozbawiając parlament wpływu na rzeczywistość. Opozycyjne partie były ze sobą skłócone i nie mogły w praktyce temu przeciwdziałać. Sędziowie pozbawili też stołków czterech opozycyjnych posłów, pod pretekstem fałszerstw wyborczych, przez co opozycja nie miała już większości kwalifikowanej i nie mogła rzucić Maduro wyzwania.
2 maja przedstawiciele opozycji złożyli na ręce Narodowej Rady Elektorskiej (CNE) podanie o zorganizowanie referendum odwołującego prezydenta. Rozpoczęło się zbieranie podpisów i Rada aktywnie w tym przeszkadzała, odrzucając je pod byle pretekstem. Poparcie społeczne było jednak tak duże, że w sierpniu 2016 musieli ogłosić początek drugiej fazy referendum, w której organizatorzy musieli zebrać podpisy od 20% elektoratu. CNE utrudniała jednak jak mogła, wprowadzając nowe, niekorzystne dla opozycji rozporządzenia, i odsuwając moment referendum w czasie. W końcu ogłosili, że pod pretekstem fałszerstw wyborczych referendum zostało odwołane.
Upadek referendum spowodował falę protestów. Ich kulminacją był ten, który przeszedł do historii jako Matka Wszystkich Marszy. Miał miejsce 19 kwietnia a jego bezpośrednim powodem był fakt, że Sąd Najwyższy rozpuścił Zgromadzenie Narodowe i przejął jej uprawnienia. Cofnął tą decyzję już pierwszego kwietnia, ale było za późno na powstrzymanie oburzenia społeczeństwa i w marszu wzięło udział ok. 6 milionów osób, w tym 2,5 miliona w samej Caracas.
Odpowiedzią Maduro na falę protestów było zwołanie Zgromadzenia Konstytucyjnego, którego przedstawiciele mieli opracować nową konstytucję. Członkowie tego ciała mieli być wybrani spośród organizacji społecznych wiernych Maduro. Ruch ten spotkał się z potępieniem ze strony społeczności międzynarodowej. Swoje poparcie wyrazili jedynie ostatni sojusznicy – Kuba, Boliwia, Syria i Rosja.
Maduro znowu wygrywa, mało kto mu wierzy
W maju 2018 odbyły się kolejne wybory prezydenckie. Oficjalnie Maduro uzyskał w nich niemal 68% głosów przy frekwencji 46%. Opozycja twierdzi jednak, że zostały sfałszowane, a rząd prześladował przed nimi opozycyjnych kandydatów, uniemożliwiając im walkę na równych warunkach i doprowadzając do bojkotu wyborów. Z tego powodu organizacje takie jak ONZ, UE, OAS czy grupa Lima odrzuciły ich wynik, podobnie jak wiele pojedynczych państw. Zgromadzenie Narodowe uznało więc, że Wenezuela pozbawiona jest prezydenta. Oznacza to, że zgodnie z konstytucją tymczasowym prezydentem został obwołany przewodniczący zgromadzenia Juan Gaido, który w ostatnich dniach złożył przysięgę.
Obecnie mamy więc do czynienia z bardzo złożoną sytuacją. Wenezuela ma dwóch prezydentów, z których żaden nie ma zamiaru ustąpić. Część państw uznaje nadal władzę Maduro, a część, w tym USA i Brazylia, Guaido. Na chwilę obecną trudno stwierdzić w którą stronę rozwinie się sytuacja.
Najgroźniejszym punktem zapalnym jest kwestia amerykańskich dyplomatów. Po uznaniu prezydentury Guaido przez Trumpa Maduro zerwał stosunki dyplomatyczne z USA i nakazał dyplomatom opuszczenie kraju. Guaido powiedział im jednak, że mogą zostać i Departament Stanu się z tym zgodził oświadczając, że Maduro nie ma władzy aby podjąć taką decyzję. Jeżeli rząd podejmie próby usunięcia ich siłą może to doprowadzić do eskalacji a nawet zbrojnej interwencji. Odkąd na początku roku do Wenezueli zawitały z wizytą rosyjskie bombowce i zaczęto mówić o utworzeniu stałych baz ta perspektywa stała się jeszcze bardziej realna – USA nie mogą sobie pozwolić na drugi kryzys kubański. Równie prawdopodobne jest jednak to, że napięcie eskaluje tak bardzo, że pomiędzy rządem Maduro i wiernym mu wojskiem a ludnością Wenezueli wybuchnie wojna domowa.
Jedno jest za to pewne. Kryzys w Wenezueli zaszedł tak daleko, że nawet jeśli reżym Maduro upadnie, to jej odbudowa potrwa całe lata, jeśli nie dekady.