W sobotę podczas pierwszego Marszu Równości w Białymstoku doszło do zamieszek. Policja podkreśla, że winni ich wybuchu poniosą odpowiedzialność.
Pierwsze problemy pojawiły się jeszcze przed rozpoczęciem marszu. Uczestnicy parady wdali się w utarczki słowne z kontrmanifestacją, ktoś odpalił petardy, a jednemu z manifestantów wyrwano z rąk tęczową flagę. Później doszło do jeszcze kilku starć pomiędzy marszem i kontrmanifestacjami. Najostrzej było w pobliżu białostockiej katedry, gdzie zaatakowani zostali również policjanci. W ruch poszły kamienie, butelki i kostka brukowa. Policja musiała użyć środków przymusu bezpośredniego – miotaczy gazu i granatów hukowych. „Zmuszeni byliśmy natychmiast zareagować” – powiedział nadinsp. Tomasz Krupa, rzecznik podlaskiej policji.
W trakcie marszu policjanci zatrzymali 20 osób. 16 z nich ukarano mandatami, ale cztery są podejrzane o popełnienie poważniejszych przestępstw, m.in. rozboju, naruszenia nietykalności cielesnej i znieważenia funkcjonariuszy oraz użycia gróźb.
„Zapewniam, że nie ma na takie zachowania przyzwolenia i każdy, kto dopuścił się naruszenia prawa, musi liczyć się z konsekwencjami” – napisał na Twitterze rzecznik Komendy Głównej Policji ins. Mariusz Ciarka – „Policja zawsze reaguje i zebrane dowody przekażemy prokuraturze. Nieważne są sympatię i głoszone hasła – ważne dla nas jest przestrzeganie prawa”.