Ludzie Donalda Tuska oddelegowani do pilnowania łąki nie mają ostatnio łatwego życia. Najpierw wszechmocny szef Ryanaira przyznał, że bardzo mu nie pasuje ten kawałek ziemi nad Wisłą. Teraz w tę samą stronę działa wytoczyli Niemcy, którzy strzelają prosto z mostu i nie biorą jeńców. Wszystko dlatego, że widzą w tej nieszczęsnej polskiej łące zagrożenie… dla swojego przemysłu lotniczego. Jak to możliwe?
Przypomnijmy, jeszcze niedawno prasa sprzyjająca Platformie Obywatelskiej nazywała Marcina Horałę, byłego rządowego pełnomocnika ds. CPK “pasterzem pilnującym łąki” (vide: https://magazyn.wp.pl/finanse/artykul/pasterz-pilnujacy-laki-horala-sie-z-tego-smieje)
– Będzie studnią bez dna, w której utopimy gigantyczne pieniądze, czy szansą na rozwój Polski? – od takich słów zaczynał się w maju 2021 roku wywiad dotyczący CPK. Poseł Horała rozmawiał z red. P. Słowikiem z Wirtualnej Polski. Tłumaczył, opowiadał, roztaczał wizje. Prace trwały.
W międzyczasie w Polsce zmienił się rząd i jak to zwykle bywa, do roli zarządzających projektem oddelegowano inne osoby. Nie było dla nikogo tajemnicą, że nowi pasterze nieszczególnie się do swojej roboty garną, bo i polityczni decydenci nie kryli, że nie bardzo czują potrzebę budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. Wszak jest lotnisko w Berlinie…
Okazało się jednak, że projekt CPK stał się jedną z tych rzeczy, które na chwilę zjednoczyły niemal wszystkich Polaków. Trochę jak ta szczególna, wyjątkowa chwila zadumy po śmierci Jana Pawła II. Jak pragnienie bycia częścią świata Zachodu. Jak bramki Roberta Lewandowskiego albo słabość do rosołu z makaronem. No dobrze, może nie wszystkich i nie wszędzie, ale zdecydowaną większość na pewno.
Zdaje się, że nowe władze uśmiechniętej Rzeczypospolitej zauważyły tę zmianę nastrojów i przestały się tłumaczyć, że nie potrzebujemy CPK, skoro jest lotnisko w Berlinie. Proces likwidacji i wyszydzania zastąpiono procedurami audytowania i pieczołowitego sprawdzania, kto, co i ile dotychczas przy okazji budowy CPK zarobił. Wkrótce dla wszystkich stało się jasne to, co wprost wyraziła wiceszefowa komisji infrastruktury, posłanka Lewicy Paulina Matysiak: “audyty są przykrywką do tego, aby grać na czas i zdecydowanie spowalniać proces budowy CPK. Należy je przeprowadzić, aby rozwiać wątpliwości, ale budowa zależy od decyzji politycznej”.
Tu oczywiście mamy problem, bo decyzji politycznej nie widać i nie słychać. Słychać za to głosy płynące od międzynarodowych gigantów, którzy mówią wprost: nie potrzebujemy konkurencji z Polski. Najpierw powiedział to Michael O’Leary, kontrowersyjny szef linii lotniczych Ryanair, który w rozmowie z dziennikarzami z portalu wnp.pl wypalił, że… kontaktował się z przedstawicielami polskiego rządu. Od nich miał się dowiedzieć, że w Polsce nie ma planów rozwijania Centralnego Portu Komunikacyjnego.
– Wydaje mi się, że nowy rząd ma lepsze i bardziej przyszłościowe podejście w sprawie Modlina. Nie ma też wizji tworzenia Centralnego Portu Komunikacyjnego. Spotkaliśmy się już z wiceministrem infrastruktury i jesteśmy zdania, że zależy mu na rozwoju wszystkich lotnisk w Polsce – przyznał szef Ryanaira.
Do wywiadu O’Leary’ego odniosło się na Twitterze Ministerstwo Infrastruktury informując, że nikt “z kierownictwa” resortu nie przyznaje się rozmowy z szefem tanich linii lotniczych. I kiedy już się wydawało, że nowi pasterze będą mieli chwilę spokoju, do rozmowy o CPK włączył się niemiecki Die Welt, który napisał:
– (…) Polska buduje nowe giga lotnisko. To wypowiedzenie wojny niemieckiemu przemysłowi lotniczemu, który już cierpi z powodu wysokich podatków ekologicznych. Do konkurencji musi przygotować się zwłaszcza niemiecki port lotniczy.
No i jak teraz wytłumaczyć temu biednemu widzowi nowych Wiadomości, że to całe “Für Deutschland” to była przesada i nieprawda? Na pewno z uśmiechem. Jak kocha, to zrozumie.