Pilot lekkiego samolotu miał ogromne szczęście w nieszczęściu. Po tym, gdy się rozbił, życie ocaliła mu para myśliwych, których w ogóle nie powinno być w tym miejscu.
Zdarzenie miało miejsce w stanie Wyoming. Dwóch kolegów, Steve Atencio i JR Larsen, wybrało się na polowanie w pobliżu miasta Meeteetse. Powiedzieli lokalnemu dziennikowi Cowboy State Daily, że ich wyprawa od początku była pechowa. Pomyliły im się kierunki i zgubili się w lesie, a do tego musieli uważać, bo w okolicy kręciły się niedźwiedzie grizzly. Innym razem napotkali stado wilków. Larsen kilka razy się potknął i upadł.
W pewnym momencie mężczyźni usłyszeli charakterystyczny odgłos duszącego się silnika, a następnie usłyszeli głośny huk. Jeden z nich przypomniał sobie, że wcześniej słyszał, jak przelatuje nad nimi samolot, ale nie był pewien, czy te dwa zdarzenia mają ze sobą związek. Pięć minut później weszli na szczyt wzgórza i zobaczyli, jak nad lasem wznosi się kolumna dymu.
Domyślając się, że stało się coś złego, obaj sięgnęli po telefony, by wezwać pomoc, ale nie mieli zasięgu. Na szczęście jeden z nich miał komunikator satelitarny. Udało mu się za jego pomocą skontaktować z żoną, którą poprosił, by powiadomiła o tym lokalne biuro szeryfa. Później udało mu się połączyć z nim bezpośrednio i przekazać policjantom ich lokalizację.
W tym samym czasie obaj mężczyźni zaczęli przedzierać się przez las w stronę dymu. Mieli na sobie ciężkie plecaki i zastanawiali się, czy je zostawić, ale uznali, że coś w nich może okazać się przydatne. To miało się okazać wyjątkowo szczęśliwą decyzją.
Larsen biegł szybciej, bo Atencio rozmawiał po drodze ze służbami. Gdy dotarł na miejsce, zauważył rozbity samolot, który wywołał pożar lasu. Gdy zawołał, odpowiedział mu leżący na ziemi mężczyzna. Powiedział mu, że nie może się ruszać i chyba uszkodził sobie kręgosłup, a jego pasażerka, 78-letnia kobieta, nie żyje. Mężczyźni zauważyli, że płomienie przesuwają się w jego stronę, a dookoła nich spadają płonące gałęzie.
Kolejnym zbiegiem okoliczności było to, że obaj mieli odpowiednie kwalifikacje, by mu pomóc. Acacio służy jako pilot śmigłowców w Gwardii Narodowej, a wcześniej pracował jako strażak, a Larsen z zawodu był trenerem sportowym. Nie chcąc uszkodzić pilota, próbowali odciągnąć go od pożaru na kawałku brezentu, ale ten pękł.
Wtedy okazało się, że decyzja, by zabrać ze sobą plecaki, okazała się słuszna. Użyli stelaża z jednego z nich, by zbudować improwizowane nosze, i wynieśli go na nich w bezpieczne miejsce. Musieli przy tym uważać, by nie urażać jego oparzeń. Mężczyzna był tak obolały, że w pewnym momencie zaczął ich prosić, by go zostawili.
W tym samym czasie Atencio szukał miejsca, w którym mógłby wylądować helikopter ratowniczy. Teren był bardzo trudny, ale udało mu się znaleźć małą polanę, oddaloną o jakieś 75 metrów od miejsca kraksy. Wykorzystując swoje doświadczenie z wojska, pomógł pilotowi na niej wylądować – chociaż, jak sam przyznał, zwykle w takich sytuacjach jest po drugiej stronie. Ratownicy zabrali rannego do szpitala, jest w stanie stabilnym. Potwierdzili też, że jego pasażerka zginęła na miejscu.
Przyczyny katastrofy na razie są nieznane. W rozmowie z dziennikarzami Larsen zwrócił jednak uwagę na niezwykła liczbę przypadków, które pozwoliły go ocalić. Zauważył, że jakby nie zabłądzili, a drapieżniki nie opóźniłyby ich marszu, to w ogóle nie byłoby ich w okolicy, a pilot spłonąłby żywcem. Gdyby w okolicy, w której usłyszeli huk, nie było wzgórza, to nie zobaczyliby dymu. Atencio dodał, że to, co się stało, to tragedia – ale czuje, że mieli być w tym miejscu.