Po wizycie z trzymiesięczną córką w szpitalu 31-letnia kobieta została oskarżona o to, że się nad nią znęca. Okazało się, że to pomyłka.
W grudniu zeszłego roku mieszkająca w Wielkiej Brytanii Ashley Ratcliffe urodziła córkę Dottie. Kiedy dziewczynka miała trzy miesiące, zauważyła czerwone plamy na jej lewej stopie. Umówiła się z lekarzem rodzinnym, powiedziała mu, że podejrzewa brak witamin. Lekarz kazał udać się z nią do szpitala na badania krwi.
Ratcliffe tego nie wiedziała, ale lekarz poinformował też szpital, że te plamki to „zranienia odniesione w nieprzypadkowy sposób”. Po badaniach powiedziano jej, że muszą zostać na noc na obserwacji. Następnego dnia przeniosła się do innego szpitala. Tam powiedziano jej, że jest podejrzana o znęcanie się nad własnym dzieckiem i wszczęto wobec niej postępowanie. Powiedziano jej, że ani ona, ani jej matka, nie będą mogły widywać się z Dottie i dwoma pozostałymi synami bez nadzoru.
Opiekę nad jej synami przejęła siostra, a Dottie trafiła do szpitala, gdzie poddano ją dokładnym badaniom pod kątem przemocy domowej. Matka tłumaczyła, że nic jej nie zrobiła, ale nikt nie chciał jej słuchać. W szpitalnych spotkaniach w jej sprawie uczestniczyła policja. Ratcliffe chciała zabrać córkę do dermatologa w innym szpitalu, ale powiedziano jej, że zostanie aresztowana jeśli z nią wyjdzie. Wypuszczono je dopiero po 11 dniach, ale jej córka była stale monitorowana, a ona nie mogła zostać z nią sama.
W końcu Ratcliffe zapłaciła za prywatną konsultację ze specjalistą. Ten zdiagnozował, że jej córeczka cierpi na tzw. objaw Raynauda. To zaburzenie naczynioruchowe, które powoduje zasinienia i zaczerwienienia na palcach rąk lub stóp. Na to samo cierpiał jej starszy brat, o czym Ratcliffe powiedziała wcześniej lekarzom, ale została zignorowana.
Dopiero w tym tygodniu powiedziano jej, że jej córka nie będzie już monitorowana. Rzecznik szpitala powiedział mediom, że rozumie, że sytuacja była bardzo stresująca dla rodziny, ale w takich wypadkach zawsze najważniejsze jest dla nich dobro dziecka.