Młoda kobieta żaliła się na bóle głowy, ale lekarze to zignorowali. Wkrótce potem poroniła i zmarła.
Zdarzenie miało miejsce w australijskim stanie Queensland. 25-letnia Olivia Harlow zaczęła skarżyć się na bóle głowy i zamglony wzrok. Była wtedy w 34 tygodniu ciąży, to miało być jej drugie dziecko. Harlow udała się do szpitala Royal Brisbane Hospital. Tam przeszła serię badań, ale ich wyniki mieściły się w normie. Lekarze poradzili jej więc, żeby wróciła do domu i odpoczęła.
Jej szwagierka Stefanie Harlow powiedziała mediom, że dwa tygodnie później uświadomiła sobie, że dziecko w jej brzuchu się nie rusza. 16 czerwca wróciła więc do szpitala. Tam lekarze ustalili, że jej dziecko zmarło, i wywołali poród. Po nim została w szpitalu przez kilka dni na obserwacji, ale została z niego w końcu zwolniona.
Kilka dni później wróciła do niego, znów żaląc się na intensywne bóle głowy. Lekarz obejrzał ponownie wyniki wcześniejszych badań i uznał, że nie ma potrzeby robienia kolejnych. Stwierdził, że winny jest stres po stracie dziecka i odesłał ją do domu. Dzień później jej partner znalazł ją nieprzytomną. Znów trafiła do szpitala, gdzie wykonano kolejne badania. To odnalazły w jej głowie liczne guzy. Największy, wielkości dwóch piłek golfowych, sprawił, że jej ciało przestało oddychać i pompować krew. Wobec śmierci mózgu jej rodzina zdecydowała 24 czerwca, że zostanie odpięta od maszyn podtrzymujących życie.
Jej rodzina powiedziała mediom, że pytali o to lekarzy, ale nie potrafili im wyjaśnić co się stało. Jej mózg został zabrany na dalsze badania, ale te mogą potrwać nawet dwa lata. Mają też żal do lekarzy, że trzykrotnie odesłali ją do domu nie zauważając, że jej życiu grozi niebezpieczeństwo. Twierdzą, że jakby Olivia powiedziała im o tym, że boli ją głowa, to daliby radę skłonić ich do wykonania kolejnych tekstów, bowiem wiedzieli, że nie ma w zwyczaju narzekać, więc by ich to zaniepokoiło.