Do diecezji w Orlando należy całkiem spory kawałek Florydy, z 9 hrabstwami, setkami miast i miasteczek i ponad 400 tysiącami wiernych. Należy do niej również…księżyc.
Po 2 wojnie światowej amerykańskie wojsko chciało opracować własny projekt pocisków rakietowych dalekiego zasięgu. Potrzebowali jednak miejsca, gdzie można je bezpiecznie testować. Po krótkich poszukiwaniach wybrano Canaveral na Florydzie. Dzięki swojemu położeniu startujące z niego rakiety mogły bowiem wykorzystać na swoją korzyść rotację ziemi, a w razie awarii – a tych było bardzo dużo – płonące szczątki pocisku spadały bezpiecznie do morza.
4 października 1957 roku Sowieci odpalili rakietę R-7 na pokładzie której znajdował się Sputnik-1 – aluminiowa kula o średnicy ponad pół metra z bateriami i radionadajnikiem, pierwszy obiekt stworzony przez ludzi, który znalazł się na orbicie. Fakt, że ZSRR, postrzeganemu wtedy przez Amerykanów jako prymitywne, barbarzyńskie państwo, udało się dokonać czegoś tak niezwykłego, wywołał w USA panikę. Amerykanie nie mieli innego wyjścia i wkrótce potem wysłali w kosmos swojego własnego satelitę, tym samym rozpoczynając jedno z najbardziej niezwykłych starć Zimnej Wojny – wyścig w kosmos.
Przylądek Canaveral, dotychczas znany jedynie okolicznym mieszkańcom, stał się najbardziej znaną lokalizacją w całej Ameryce, a każdy start rakiety przyciągał setki widzów. Apogeum jego popularności przypadło na 16 lipca 1969 roku, kiedy to Saturn V – do dzisiaj największa udana rakieta jaką stworzono – wyniósł w kosmos statek Apollo 11, którym pierwsi ludzie udali się na księżyc. Start ten, oprócz tysięcy osób na samym przylądku, oglądały miliony telewidzów.
Jedną z osób, które oglądały ten start, był arcybiskup William Donald Borders, który rok wcześniej został pierwszym biskupem nowej diecezji Orlando. Podobnie jak wielu Amerykanom także jemu podbój kosmosu kojarzył się z dawnymi odkryciami żeglarzy jak Kolumb czy Vasco da Gama. A skoro „ten nowy ocean” – jak nazwali go autorzy oficjalnej historii projektu Mercury, dzięki któremu pierwsi Amerykanie polecieli w kosmos – też miał swoje lądy, to dlaczego nie stosować do nich tych samych przepisów, które stosowano do lądów na ziemi?
Nowy ocean, nowy ląd, stara diecezja
Arcybiskup Borders bardzo dobrze znał prawo kanoniczne. I wiedział, że w 1917 roku wprowadzono do niego przepis, który stwierdzał, że w razie odkrycia nowego lądu jurysdykcje nad nim obejmie ta diecezja z której wyruszyła wyprawa odkrywcza. Przepis ten, już z niego usunięty, był w praktyce martwy gdyż w 1917 roku praktycznie nie było już białych plam na mapach i nowych ziem do odkrycia. Ale skoro Apollo 11, którego załoga „odkryła” księżyc, wyruszył z przylądka Canaveral, a ten leżał na terenie diecezji w Orlando…
Wkrótce po udanej misji na księżyc arcybiskup Borders odbył wizytę ad limina w Watykanie aby złożyć papieżowi Pawłowi VI. Podczas rozmowy z nim rzucił „Wiesz Ojcze Święty, jestem biskupem księżyca”. Po czym wytłumaczył zdumionemu papieżowi w jaki sposób to się stało.
Oczywiście wtedy był to żart ze strony znanego z poczucia humoru arcybiskupa i tak też był traktowany. W końcu księżyc może i sprawia, że pod względem powierzchni diecezja w Orlando jest największa na świ….w kosmosie, ale z przyczyn oczywistych prowadzenie na nim działalności misyjnej nie wchodzi w grę. I dotychczas traktowano tą historię co najwyżej jako interesujący przypis do historii wyścigu w kosmos.
Ale w 2017 roku administracja Donalda Trumpa reaktywowała Narodową Radę Kosmiczną. Jej przewodniczący, wiceprezydent Mike Pence zapowiedział, że ludzie nie tylko ponownie polecą na księżyc – ale że księżyc stanie się również poligonem doświadczalnym i stacją pośrednią w załogowym locie na Marsa. A to oznacza, że na księżycu powstanie pierwsza ludzka kolonia. I jeżeli wśród przyszłych kolonistów znajdzie się jakiś katolik – a to bardzo możliwe bo niechęć naukowców do wiary występuje głównie w lewicowych fantazjach i ma bardzo małe przełożenie na rzeczywistość – to stanie się poddanym biskupa Orlando.
Wiktor Młynarz, za ucatholic.com
Po 2 wojnie światowej amerykańskie wojsko chciało opracować własny projekt pocisków rakietowych dalekiego zasięgu. Potrzebowali jednak miejsca, gdzie można je bezpiecznie testować. Po krótkich poszukiwaniach wybrano Canaveral na Florydzie. Dzięki swojemu położeniu startujące z niego rakiety mogły bowiem wykorzystać na swoją korzyść rotację ziemi, a w razie awarii – a tych było bardzo dużo – płonące szczątki pocisku spadały bezpiecznie do morza.
4 października 1957 roku Sowieci odpalili rakietę R-7 na pokładzie której znajdował się Sputnik-1 – aluminiowa kula o średnicy ponad pół metra z bateriami i radionadajnikiem, pierwszy obiekt stworzony przez ludzi, który znalazł się na orbicie. Fakt, że ZSRR, postrzeganemu wtedy przez Amerykanów jako prymitywne, barbarzyńskie państwo, udało się dokonać czegoś tak niezwykłego, wywołał w USA panikę. Amerykanie nie mieli innego wyjścia i wkrótce potem wysłali w kosmos swojego własnego satelitę, tym samym rozpoczynając jedno z najbardziej niezwykłych starć Zimnej Wojny – wyścig w kosmos.
Przylądek Canaveral, dotychczas znany jedynie okolicznym mieszkańcom, stał się najbardziej znaną lokalizacją w całej Ameryce, a każdy start rakiety przyciągał setki widzów. Apogeum jego popularności przypadło na 16 lipca 1969 roku, kiedy to Saturn V – do dzisiaj największa udana rakieta jaką stworzono – wyniósł w kosmos statek Apollo 11, którym pierwsi ludzie udali się na księżyc. Start ten, oprócz tysięcy osób na samym przylądku, oglądały miliony telewidzów.
Jedną z osób, które oglądały ten start, był arcybiskup William Donald Borders, który rok wcześniej został pierwszym biskupem nowej diecezji Orlando. Podobnie jak wielu Amerykanom także jemu podbój kosmosu kojarzył się z dawnymi odkryciami żeglarzy jak Kolumb czy Vasco da Gama. A skoro „ten nowy ocean” – jak nazwali go autorzy oficjalnej historii projektu Mercury, dzięki któremu pierwsi Amerykanie polecieli w kosmos – też miał swoje lądy, to dlaczego nie stosować do nich tych samych przepisów, które stosowano do lądów na ziemi?
Nowy ocean, nowy ląd, stara diecezja
Arcybiskup Borders bardzo dobrze znał prawo kanoniczne. I wiedział, że w 1917 roku wprowadzono do niego przepis, który stwierdzał, że w razie odkrycia nowego lądu jurysdykcje nad nim obejmie ta diecezja z której wyruszyła wyprawa odkrywcza. Przepis ten, już z niego usunięty, był w praktyce martwy gdyż w 1917 roku praktycznie nie było już białych plam na mapach i nowych ziem do odkrycia. Ale skoro Apollo 11, którego załoga „odkryła” księżyc, wyruszył z przylądka Canaveral, a ten leżał na terenie diecezji w Orlando…
Wkrótce po udanej misji na księżyc arcybiskup Borders odbył wizytę ad limina w Watykanie aby złożyć papieżowi Pawłowi VI. Podczas rozmowy z nim rzucił „Wiesz Ojcze Święty, jestem biskupem księżyca”. Po czym wytłumaczył zdumionemu papieżowi w jaki sposób to się stało.
Oczywiście wtedy był to żart ze strony znanego z poczucia humoru arcybiskupa i tak też był traktowany. W końcu księżyc może i sprawia, że pod względem powierzchni diecezja w Orlando jest największa na świ….w kosmosie, ale z przyczyn oczywistych prowadzenie na nim działalności misyjnej nie wchodzi w grę. I dotychczas traktowano tą historię co najwyżej jako interesujący przypis do historii wyścigu w kosmos.
Ale w 2017 roku administracja Donalda Trumpa reaktywowała Narodową Radę Kosmiczną. Jej przewodniczący, wiceprezydent Mike Pence zapowiedział, że ludzie nie tylko ponownie polecą na księżyc – ale że księżyc stanie się również poligonem doświadczalnym i stacją pośrednią w załogowym locie na Marsa. A to oznacza, że na księżycu powstanie pierwsza ludzka kolonia. I jeżeli wśród przyszłych kolonistów znajdzie się jakiś katolik – a to bardzo możliwe bo niechęć naukowców do wiary występuje głównie w lewicowych fantazjach i ma bardzo małe przełożenie na rzeczywistość – to stanie się poddanym biskupa Orlando.
Wiktor Młynarz, za ucatholic.com