– József Szájer jest z pewnością ofiarą operacji wywiadowczej – powiedział László Földi, były dyrektor operacyjny Biura Informacyjnego (węgierskiego wywiadu cywilnego) w wywiadzie dla Magyar Nemzet. Zdaniem Földiego, europoseł Fideszu “popełnił fatalny błąd w czasie, w którym Węgry toczą z Brukselą i siecią Sorosa bitwę na śmierć i życie”. Wygodna narracja dla obozu Viktora Orbana. Ale czy stoją za nią jakieś sensowne argumenty?
Co wiemy?
József Szájer to polityk Fideszu, którego przyłapano na homoseksualnej orgii w Brukseli. Dla lewicowo-liberalnych dziennikarzy na całym świecie sprawa miała jednoznaczny i jednowymiarowy charakter. Oto ważny polityk konserwatywnej partii okazał się hipokrytą, bo przecież Fidesz oficjalnie podejmuje walkę z “ideologią LGBT”, a tu jeden z jego założycieli, kluczowy dla partii polityk pracujący w Brukseli, “okazuje się” być gejem.
Teksty skonstruowane w ten sposób pojawiły się na Wirtualnej Polsce, Newsweeku, Wyborczej, NaTemat, Onecie i w wielu innych portalach przepełnionych na co dzień lewicową troską o dobrostan homoseksualistów. Wszędzie niemal identyczne, jak pisane przez kalkę, bez próby ukrywania Schadenfreude. Obrywa gej spoza ich obozu, więc można go sponiewierać. Nawet trzeba, bo śmiał być gejem i krytykował LGBT, to się w lewicowym myśleniu o świecie nie mieści.
– Chwalił się, że napisał węgierską konstytucję na iPadzie w pociągu w drodze z Brukseli do Strasburga. Razem z Viktorem Orbanem zakładał Fidesz. Brał udział w pracach nad konstytucją Unii Europejskiej. Idąc w piątek 27 listopada na imprezę do klubu przy Rue de Pierres 59-letni József Szájer nie spodziewał się, że 25-osobowa orgia skończy się nalotem policji – zaczyna swój tekst Newsweek.
– Jozsef Szajer przyznał się do udziału w nielegalnym seksparty z udziałem ponad 20 mężczyzn. To jeden z założycieli węgierskiej partii Fidesz, bliski współpracownik premiera Viktora Orbana, zadeklarowany obrońca chrześcijańskich wartości, który odpowiada za zmiany w konstytucji Węgier wymierzone przeciwko społeczności LGBT – pisze Onet.
W podobnym duchu napisano teksty we wszystkich lewicowych mediach. Ale nie żyjemy na świecie od wczoraj, żeby dać się zaskakiwać lewicową płycizną intelektualną. Warto jednak odnotować, że nigdzie nie zadano kilku elementarnych pytań, które same się nasuwają. Wszystkim ta plemienna, płaska narracja wystarczyła, by zapewnić czytelników, że oto kolejny konserwatywny polityk okazał się oszustem. Bo przecież “ma żonę” i dzieci, a jest gejem i bierze udział w orgiach. Robota skończona, można się rozejść, kolejny “prawicowy oszołom” zaorany.
Od dziennikarzy głupsi są tylko aktorzy, prawda? No dobrze, ale czy da się w ogóle bronić Szájera? Szczerze mówiąc nie mam zamiaru. Nie przyszłoby mi nawet do głowy, by bronić czy atakować kogoś za to, że sypia z tym czy innym człowiekiem. Elementarne niezrozumienie krytyki ideologizacji spraw związanych z seksualnością to jeden z wielu problemów współczesnego dyskursu w mediach. Napiszmy jednak wprost, by rozwiać wszelkie wątpliwości, choć fiksacja na temat łóżka to domena lewicy, to z pewnością warto w tej sprawie zadać kilka pytań, które wydają się tu niezwykle ważne.
Zero wątpliwości?
W brukselskiej orgii wzięło udział 25 osób. Wiemy, że razem Szájerem był tam co najmniej jeden polityk z Estonii, który również pracuje w stolicy Belgii. Dlaczego nie ujawniono tożsamości nikogo poza Węgrem? Dlaczego dziennikarzy nie zainteresowała tożsamość pozostałych uczestników spotkania, choć od razu jasne było, że brał w niej udział europoseł Fideszu?
Dlaczego Dawid Manzheley, organizator tego typu “zabaw” (prawdopodobnie znany policji), nie był wcześniej niepokojony przez służby, o czym sam mówił? Dlaczego niemal od razu do mediów przedostała się informacja, że w plecaku Szájera odnaleziono narkotyki? Od organizatora wiemy, że to nie on zaprosił Szájera na homoseksualną orgię. Jeśli nie on, to kto?
Tego typu pytań jest więcej. Oczywiście, na niektóre z nich można udzielić odpowiedzi, które z pewnością przekonają część opinii publicznej, że winny jest tu tylko jeden człowiek i nie ma sensu dzielić włosa na czworo. Przecież nikt siłą węgierskiego “dziadersa” na homoseksualną orgię nie zaciągnął, prawda?
Zacytujmy jeszcze raz wspomnianego na początku László Földiego:
– Tożsamość płciowa Szájera jest od wielu lat znana wszystkim agencjom wywiadowczym. Czas akcji i sposób, w jaki szczegóły sprawy wyciekły do prasy, pokazują mi, co się stało – mówi były szef węgierskiego wywiadu cywilnego. I znów, wykazujemy się daleko idącym sceptycyzmem i nie przyjmujemy bezkrytycznie węgierskiej narracji.
Wystarczy jednak elementarny research, by zauważyć, że orientacja seksualna węgierskiego polityka faktycznie nie była dla nikogo tajemnicą. Czy naprawdę skłonni jesteśmy uznać, że to pierwszy raz, kiedy 59-letni homoseksualista, który od kilkunastu lat pracuje w Brukseli, wziął udział w takiej imprezie? Dlaczego więc wcześniej nikt nie robił z homoseksualizmu Szájera globalnego problemu i nie opisywał jego przygód?
Przecież o orientacji seksualnej węgierskiego polityka wiedziało mnóstwo osób, nie tylko nad Dunajem. Wystarczy przypomnieć, że Klára Ungár (liderka opozycyjnego wobec Fideszu Związku Wolnych Demokratów) ujawniła orientację seksualną Szájera w 2015 roku, na co ten nie zareagował w żaden sposób. Ungár została nawet wówczas skrytykowana przez węgierskich działaczy LGBT, którzy przyznawali, że nie chcą używać na politykach “takiej formy nacisku”.
Dziś w rozmowach z prasą i w mediach społecznościowych węgierscy dziennikarze i politycy przyznają, że Szájer już wcześniej miał być szantażowany z powodu afer związanych ze swoją orientacją. Niektórzy wspominają nawet o podobnej sprawie do tej z Brukseli, która miała mieć miejsce w Austrii. Dlaczego tamta orgia nie stałą się przyczynkiem do biczowania węgierskiego homoseksualisty z Fideszu przez lewicowe media na całym świecie?
Cui bono?
Warto, żebyśmy wszyscy zdali sobie sprawę z tego, kim jest József Szájer. 59-letni polityk, który po ujawnieniu homoseksualnego skandalu opuścił rządzącą partię, to jeden z twórców Fideszu. Zna się z Orbanem od lat 80-tych, razem z premierem Węgier działał w ruchu antykomunistycznym. Jednocześnie jest mężem szefowej węgierskiego Trybunału Konstytucyjnego, co też jest przecież okolicznością nie bez znaczenia dla jego wrogów.
– Podobnie jak wielu jego kolegów z Fideszu, Szájer był kiedyś uważany za wschodzącą nadzieję europejskiego liberalizmu. Studiował na Uniwersytecie Oksfordzkim, korzystając nawet pod koniec lat 80. ze stypendium węgiersko-amerykańskiego biznesmena George’a Sorosa, którego Fidesz uważa obecnie za arcywroga – tak jego portret rysuje portal Politico.
– Prawnik, który rozpoczynał karierę jako adiunkt prawa rzymskiego, przeszedł na etat polityka. Dwukrotnie pełnił funkcję lidera grupy Fidesz w węgierskim parlamencie, a później był także wiceprzewodniczącym izby. Ale w przeciwieństwie do niektórych swoich odpowiedników z wyższych szczebli partii nigdy nie został ministrem, zamiast tego służył w Parlamencie Europejskim od 2004 roku – czytamy.
Nikt nie ma złudzeń, ze dla Orbána Szájer był w Brukseli postacią niezwykle ważną. To on decydował o obliczu i kształcie węgierskiej polityki wobec UE. Politycy Europejskiej Partii Ludowej, do której wciąż formalnie – pomimo zawieszenia – należy Fidesz, nazywają go nawet “megafonem Orbána”. Skrajnie oddany, pracowity, lojalny, z ogromną wiedzą na temat tego, jak funkcjonować w Brukseli, gdzie zyskał reputację obrońcy węgierskiego rządu w walce z unijnymi instytucjami.
No dobrze, nie przedłużajmy. Opcje są dwie. W pierwszej węgierski kontrwywiad zaspał, nie dopilnował ważnego polityka i doszło do tego, do czego doszło. Jest jeszcze druga opcja. Odwołując się do jednego z popularnych obecnie seriali, być może ktoś poświęcił piona w zamian za opanowanie centrum szachownicy? W gambicie hetmańskim czarne mogą ofiarę przyjąć bądź odrzucić. To, jak się zakończyła kariera Szájera w Fideszu pokazuje, że długo się nie wahano. Ale co ten wybór oznacza dla polsko-węgierskiego boju o kształt unijnego budżetu? Na to pytanie odpowiedź przyniesie przyszłość i wcale nie jest jeszcze wykluczone, że w tej rozgrywce również zwycięży ta, na którą wszyscy od początku stawiali.
O co więc chodzi w całej tej historii? I to jest właśnie kluczowe pytanie! Bo przecież nikt z nas nie łudzi się, że tematem jest to, że 25 facetów biegało nago po mieszkaniu przy Rue de Pierres w Brukseli i policja złapała akurat jednego, prawda?