Podczas gdy w Paryżu rozpoczęła się w sobotę kolejna manifestacja przedstawicieli ruchu protestacyjnego “żółte kamizelki”, francuscy obserwatorzy zastanawiają się nad przyszłością tego ruchu. W sondażach poparcie dla niego wyraża już około 85 proc. ankietowanych.
Francuski premier Edouard Philippe miał w piątek przyjąć delegację “żółtych kamizelek”. W pałacu Matignon (jego siedzibie) zjawiły się jednak tylko dwie osoby: pierwszy delegat wyszedł po kilku minutach, a drugi wszedł i wyszedł tylnymi drzwiami.
Dziennik lokalny (region Midi-Pyrenees) “La Depeche” pierwszostronicowym tytułem głosi “fiasko spotkania z premierem”, a dziennik “Le Figaro” pisze o “niemożliwym dialogu między rządem a żółtymi kamizelkami“. “Jak można kontynuować rozmowy, które nigdy się naprawdę nie zaczęły?” – pyta reporter paryskiej gazety.
Przywódca centrali związkowej CFDT Laurent Berger powiedział dziennikarzom, że “rząd zbiera to, co zasiał” i wyliczył: “pogardę dla instancji pośrednich, takich jak związki, i całkowite oddzielenie się od społeczeństwa”.
Przebywający w Argentynie na szczycie G20 prezydent Francji Emmanuel Macron zapowiedział, że w najbliższym czasie podejmie “dodatkowe decyzje, ale w żadnym wypadku nie będzie to wycofywaniem się” z planowanego podwyższenia akcyzy na paliwo, przeciwko którego buntują się protestujący. Macron wyraźnie powiedział też, że nie będzie osobiście rozmawiał z “żółtymi kamizelkami”.
Przywódca będącego w koalicji rządowej centrowego ugrupowania Modem Francois Bayrou powiedział w wywiadzie dla radia Europe1, że “od pewnego momentu nie da się rządzić przeciw narodowi i dlatego nie należy dorzucać obciążeń do obciążeń”.
Z kolei komentator BFMtv Bruno Jeudy zauważył, że początkowe żądania socjalne “żółtych kamizelek” “obecnie rozbiegły się we wszystkie strony i często są sprzeczne między sobą”.
Zgadzając się z tym spostrzeżeniem, obserwatorzy zwracają uwagę, że porównania do średniowiecznej żakerii (powstania ludowego) czy też do prawicowej rewolty handlowców z lat 50. XX wieku nie oddają istoty buntu “żółtych kamizelek”.
–Mamy do czynienia z pierwszą wewnętrzną wojną asymetryczną, na którą nie był przygotowany ani rząd, ani partie polityczne, ani związki – twierdził w debacie radia France Info specjalizujący się w sprawach energii dziennikarz Erwan Benezet.
–Po raz pierwszy od dawna Francuzi naprawdę dyskutują o polityce. W kąt poszły partyjne gierki i kacyki, mówi się o sile nabywczej, o stosunku władz do społeczeństwa, o prawdziwej polityce – dopowiadał zastępca redaktora naczelnego tygodnika “Marianne” Herve Nathan.
Obserwatorzy zgadzają się, że tego ruchu nie da się ustawić na prawicy czy na lewicy. Na początku – zauważają – wśród “żółtych kamizelek” wybijały się elementy skrajnie prawicowe, a obecnie ich żądania – zwiększenie siły nabywczej, przeciwstawianie się nierównościom i niesprawiedliwości społecznej – zbliżają się do klasycznych programów lewicy.