Rząd Australii poinformował, że Facebook wrócił do stołu negocjacyjnego. Jego próba zastraszenia tego państwa może jednak mieć bardzo poważne konsekwencje.
Jak informowaliśmy wcześniej rząd Australii chce wprowadzić ustawę, która wymagałaby od internetowych gigantów – szczególnie od Google i Facebooka – płacenia opłat licencyjnych za publikowanie linków do treści medialnych. Ciesząca się ponadpartyjnym poparciem ustawa przeszła już przez niższą izbę parlamentu i w przyszłym tygodniu prawdopodobnie przejdzie przez Senat.
Zarówno Google jak i Facebook wyraziły swoje oburzenie na plany rządu w Canberrze. Google, który wcześniej groził wycofaniem się z australijskiego rynku, szybko się ugiął i zaczął podpisywać odpowiednie umowy licencyjne, w tym z amerykańskim News Corp, właścicielem największych australijskich mediów. Facebook postanowił jednak iść na wojnę. W czwartek zablokował użytkownikom z Australii dostęp do treści medialnych, także tych publikowanych przez światowe media. Blokada była tak dokładna, że objęła nawet strony pożytku publicznego, m.in. informujące o pandemii czy też o pożarach buszu – w odpowiedzi na oburzenie Australijczyków FB je odblokował tłumacząc się pomyłką. Szacuje się, że z powodu ruchu FB ruch na australijskich portalach medialnych spadł o 13%.
Wygląda jednak na to, że FB ugiął się pod presją. Premier Scott Morrison poinformował w sobotę, że przedstawiciele portalu wrócili do przerwanych w czwartek negocjacji z rządem. Stwierdził, że „wstępnie znowu dodali nas do znajomych” i wyraził swoją radość z faktu, że negocjacje zostały wznowione. Dzień wcześniej skarbnik (australijski odpowiednik ministra finansów) Josh Frydenberg poinformował, że rozmawiał z szefem FB Markiem Zuckerbergiem i kolejne rozmowy będą miały miejsce w weekend. Na razie nie jest jasne kiedy dostęp do mediów zostanie przywrócony, a FB twierdzi, że w ich opinii o tej ustawie nic się nie zmieniło.
Tajemnicą poliszynela jest to, że desperacki ruch Facebooka miał związek nie tyle z obniżeniem zysków na niezbyt ważnym australijskim rynku, a z obawą, że australijskie prawo stworzy niebezpieczny dla nich precedens. Dziennikarze na całym świecie narzekają, że media społecznościowe, które dla rosnącej liczby osób stają się pierwszym źródłem informacji, zarabiają na ich pracy publikując linki do materiałów medialnych, a ich zyski z tego faktu są nieproporcjonalnie małe. Wiele rządów patrzy na wprowadzaną przez Australię ustawę i zastanawia się, czy nie podjąć podobnych kroków. W czwartek kanadyjski minister dziedzictwa narodoweg Steven Guilbeault zapowiedział, że jego kraj w najbliższych miesiącach wprowadzi inspirowane tym australijskim prawo. Prezes Europejskiego Stowarzyszenia Wydawców Gazet (ENPA) Jean-Pierre de Kerraoul powiedział Rzeczpospolitej, że w Brukseli trwa obecnie debata nad kształtem dyrektywy o rynku cyfrowym, do której chcą wpisać podobny do australijskiego mechanizm arbitrażowy, który wymusiłby sprawiedliwe traktowanie redakcji prze przez platformy internetowe. Coraz częściej o podobnych rozwiązaniach mówi się też w USA. Sam Morrison w swojej wojnie z FB zaczął natomiast budować międzynarodową koalicję. Rozmawiał już o tym z premierem Indii Narendą Modim, podniesie też tą sprawę na najbliższym szczycie G20.
Zdaniem dużej liczby komentatorów desperacki ruch FB może się skończyć dla nich bardzo źle – i nie chodzi tutaj tylko o to, że będą musieli dzielić się zyskami z autorami treści. Internetowi giganci to jedne z największych korporacji na świecie i od dawna mówi się, że ich niezwykle silna pozycja przy niemal zerowej kontroli może być niebezpieczna. Częściej mówi o tym prawica, ale nawet lewica, z która te korporacje niemal otwarcie sympatyzują i promują, coraz częściej zauważa, że tak wielka władza w rękach „pięciu kolesi z Doliny Krzemowej” może być niebezpieczna dla rządów. Wiele osób uważa, że próbując szantażować ważne państwo pierwszego świata Facebook pokazał, że te objawy są uzasadnione – a za tym pójdą konkretne ruchy aby przywołać FB i innych przedstawicieli Big Techu do porządku i poddać ich działanie dużo ściślejszej kontroli.