Dumna wspólnota na „Proteście wolnych Polaków”. „Wlaliście w nasze serca nadzieję” Publicystyka

Dumna wspólnota na „Proteście wolnych Polaków”. „Wlaliście w nasze serca nadzieję”

Zacznę nietypowo, od końca. Podzielę się wiadomością, którą otrzymałem od jednej z Pań śledzących nasze relacje, już po zakończonym „Proteście wolnych Polaków”. Napisała: „Nie mogłam być dzisiaj w Warszawie. Zdrowie nie pozwoliło. Chciałam Panu podziękować, za to, że byliście i za to, że Pan relacjonował. Wlaliście w nasze serca nadzieję. Jeszcze Polska nie zginęła”.

Wspólnota dumy

Podobnych wiadomości, mówiących o przywracaniu nadziei, dostałem naprawdę sporo. Od różnych osób. Co ciekawe, także od takich, których nie podejrzewałem wcześniej o sympatię do obozu Zjednoczonej Prawicy. Te zdziwiły mnie najbardziej i jedną z nich też muszę (za zgodą Autorki) zacytować:

– Oglądaliśmy z mężem z dumą. Nie było wulgarnych napisów, nie było chamstwa i niczego, czego można byłoby się wstydzić. Była duma z bycia częścią prawicy. Dawno się tak nie czułam! Te uczucia tak trudno jest okazywać w Trójmieście, sam pan najlepiej wie, jak tu jest. Zaraz człowieka zaatakują, jak odważy się przyznać, że jest częścią prawej strony – napisała do mnie znajoma, która nigdy wcześniej nie dzieliła się politycznymi poglądami.

Marsz Wolnych Polaków, 12 stycznia 2024Napisała też starsza pani, pielęgniarka, która kiedyś w mediach społecznościowych odezwała się do mnie z wyrazami uznania dla naszej pracy:

– Dziękuję, cieszę się, że Pana znam. Jestem dumna, że mogę znać takich patriotów jak Pan – pisała wczoraj.

Cytuję te komentarze głównie dlatego, że przez cały wczorajszy wieczór słuchałem podobnych słów od uczestników „Protestu wolnych Polaków”. Szczerze, to czułem się nimi trochę skrępowany i zawstydzony. Wszak pojechałem tam wykonywać swoje obowiązki, pokazywać prawdę, bo tylko ona jest ciekawa. Tymczasem wielu autentycznie wzruszonych uczestników wczorajszego protestu dziękowało mi i innym dziennikarzom naszych mediów. Za to, że jesteśmy i pilnujemy ich konstytucyjnego prawa do protestu. Za to, że dajemy im okazję do wyrażania swoich poglądów. Za to, że nie są sami.

– Przecież to właśnie jest istota demokracji, żeby każdy mógł czuć, że jego głos jest słyszalny w mediach – mówił do mnie pan, z którym rozmawiałem pod Sejmem. Głośno narzekał na TVN, Polsat i nową Telewizję Publiczną.

Nie będę ukrywał, kontestował także „starą” telewizję:

– Czasami tego nie dało się oglądać, wiecznie te same osoby, mówiące to samo. Na szczęście człowiek miał wybór i mógł decydować samemu. Polska prawica to wolni ludzie, sięgamy do różnych źródeł. Nie jesteśmy sektą, jak ta druga strona. Naprawdę, dobrze, że są prywatne media konserwatywne i prawicowe. Nasza strona musi o nie dbać – mówił.

Kim są ludzie, którzy pojechali na „protest wolnych Polaków”?

Wyjechałem wczesnym rankiem, spod gdańskiego Nowego Ratusza. Wspólnie z grupą, która korzystała z autokarów wynajętych wcześniej przez posła Kacpra Płażyńskiego. Kilka dni przed planowanym w Warszawie wydarzeniem zadzwoniłem do biura poselskiego i zapytałem, czy mogę nagrywać i dokumentować ich wyjazd, oczywiście za zgodą uczestników. Nie robili żadnych problemów. Ucieszyli się.

Nie ukrywam, że moja obecność tam wynikała przede wszystkim z poczucia obowiązku wobec ogromnej liczby naszych rodaków, którzy na tę chwilę są wykluczeni z obecności w medialnym mainstreamie. Dziś jest to szczególnie ważne, bo poglądy części Polaków po prostu nie są prezentowane w największych telewizjach.

Żyjemy w świecie odwróconych wartości. To, co powinno uchodzić za przejaw dumy, staje się w lustrze współczesnego medialnego mainstreamu powodem do wytykania palcami. W największych telewizjach nieustannie kontestuje się chrześcijańskie tradycje, często nawet w czasie ważnych dla katolików świąt. Na największych portalach horyzontalnych stawia się znak równości między lewicowo-liberalnym światopoglądem i „nowoczesnością”, a poglądy prawicowe i konserwatywne utożsamia się ze „średniowieczem” i „ciemnogrodem”. Ci drudzy mają czuć się źle, bo nie nadążają za „uśmiechniętą” Europą. Ten proces urabiania „prawicy” trwa od lat. Znamy tę narrację doskonale. Wiemy, jak jest konstruowana.

Jak z bliska wygląda ten „Ciemnogród”? Składa się z ludzi bardzo różnych. Część z nich to emeryci, inni pracują w wielu różnych branżach. Obok mnie w autokarze siedziała pani pielęgniarka, kilku pracowników stoczni, kierowcy. Paru muzyków. Nauczyciel. Ktoś z zarządu dużej prywatnej firmy z obcym kapitałem, która ma siedzibę w Gdańsku. Nie chciał się afiszować, kiedy pokazywałem wideo w czasie łączeń z naszą redakcyjna telewizją, prosił, żeby go nie pokazywać.

Duża część związana z Kościołem. Śpiewają w chórach, udzielają się przy parafiach, razem ze swoimi wspólnotami organizują zbiórki dla potrzebujących. To był jeden z najważniejszych tematów, który pojawiał się w dyskusjach w czasie wyprawy. Paradoksalnie jednak, był w tle większości dyskusji. Kościół funkcjonował jako miejsce spotkań, punkt odniesienia, ale też jako nośnik autorytetu. Większość sporów i dyskusji dotyczyła polityki. Tego, kiedy podzieliliśmy się jako naród.

– To przez tych, którzy zniszczyli rząd Olszewskiego – mówił jeden z podróżujących do Warszawy.

– Nie ma co wspominać już takich czasów, nikt młody tego nie zrozumie. Nawet takie tragedie, jak Smoleńsk to dla nich historia – komentował inny.

Dyskutowali, momentami bardzo żywo. Spierali się, jaka przyszłość czeka Polskę. Wskazywali niebezpieczeństwa. Wyrażali troskę o najmłodszych, o swoje dzieci, wnuki. Zastanawiali się, czy ich młodość nie będzie naznaczona walką znacznie poważniejszą, niż pojedynek konserwatystów z obozem liberalnym. Kontekst rosyjskiego zagrożenia pojawiał się często, a podróżujący do Warszawy komentowali „odwieczny sojusz Niemców i Rosjan”.

Celnie wskazywali winowajców i współodpowiedzialnych za konflikt za naszą wschodnią granicą. Komentowali ukraińską walkę, choć nie zawsze byli zgodni co do tego, czy Ukraina dokonała właściwych wyborów, szukając sojuszników i sprzymierzeńców. Tematów mnóstwo, ale – proszę wybaczyć patos – w środku ich wszystkich była Polska.

Jak wyglądał „Protest wolnych Polaków”?

W czasie manifestacji zostawiłem tę gdańską grupę, skupiłem się na relacjonowaniu i dokumentowaniu całego wydarzenia. Oglądałem i przygotowywałem w przeszłości relacje z wielu różnych demonstracji i manifestacji. Obserwowałem Marsze Niepodległości, Strajki Kobiet, protesty wobec ACTA. Takiego morza ludzi, jakie widziałem wczoraj w Warszawie, nie widziałem nigdy wcześniej. Nie wiem oczywiście, ile było osób. Tej liczby nie sposób ocenić będąc de facto częścią tej grupy, ale tak ogromnej manifestacji wcześniej nie widziałem.

W środku tygodnia, o godzinie 16:00, w centrum Warszawy. Przy skrajnie niesprzyjających warunkach atmosferycznych. To musi robić wrażenie także na tych, którzy stoją w tym politycznym i światopoglądowym sporze po drugiej stronie.

Protestujący przeszli przez Warszawę, żeby zamanifestować swoje przywiązanie do obozu Zjednoczonej Prawicy. Motywował ich także brak zgody na to, że aktualnie rządząca Polską władza totalna”, wielokrotnie złamała prawo. Zignorowała demokratyczny obyczaj przy wyborze Marszałka Sejmu, bezprawnie przejęła telewizję publiczną i uwięziła dwóch polityków opozycji za to, że ci ścigali korupcję.

„Wolni Polacy” przeszli przez Warszawę, a na ich wspólnym marszu, podobnie jak i w autokarze, który wyruszył z Gdańska, nie dostrzegłem tak charakterystycznych dla sympatyków Koalicji Obywatelskiej wulgarnych i obraźliwych haseł. Nie było chamstwa w okrzykach, nie było go na transparentach. Dominowała ogromna kreatywność i sprzeciw wobec łamania prawa. Jeden tłum szedł niedawno przez Warszawę z hasłem ośmiu gwiazdek, drugi przeszedł przez naszą stolicę krzycząc „Bóg, honor i ojczyzna”.

Ta różnica była szczególnie widoczna.

Jedna negatywna rzecz, która rzuciła mi się w oczy i o której muszę wspomnieć, to dość ostre reakcje na obecność policji. Nie były nagminne, a te, które zaobserwowałem, nie sprowadzały się do chamskich i wulgarnych haseł. Mimo to kilka razy byłem świadkiem sytuacji, w której manifestanci pytali policjantów o to, czy nie wstyd im być „sługusami Kierwińskiego”. Policji faktycznie było mnóstwo, dostępu do KPRM broniły dwa kordony pojazdów i wielka liczba funkcjonariuszy. Uśmiechnięta Polska Szymona Hołowni i Donalda Tuska ewidentnie obawiała się ludzi i schowała się za plecami ogromnej liczby policjantów.

Tych – w większości bardzo młodych ludzi – ściągnięto z całej Polski. Pełnią arcytrudną służbę w hierarchicznej strukturze, która wymaga od nich podległości i wykonywania rozkazów. Nie zachowywali się agresywnie, nie prowokowali, pilnowali porządku i bezpieczeństwa. Nie zasłużyli na obraźliwe hasła, które z rzadka, ale padały w ich stronę.

Jeden z bardzo młodych funkcjonariuszy obecnych w tej grupie pomógł mi zorganizować pomoc dla jednego z demonstrantów, który zasłabł. Policjant pilnował wejścia do jednej z bocznych ulic, którą zamknięto na czas manifestacji. Na moją prośbę o pomoc zareagował błyskawicznie i pobiegł ze mną, żeby ratować ludzkie życie. Wspólnie doprowadziliśmy mężczyznę, który potrzebował pomocy do karetki pogotowia, gdzie zajął się nim ratownik. Policjant wrócił na swój posterunek, ja wróciłem do swojej roli. Muszę mu, także z tego miejsca, raz jeszcze podziękować za tę błyskawiczną reakcję. Bóg zapłać za Pański brak wahania i szybką pomoc. Ta reakcja także wlewa w serce nadzieję.

Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy.

Źródło: Stefczyk.info/wPolityce.pl Autor: Artur Ceyrowski
Fot.

Polecane artykuły

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Zamknij