Gdy na jednej z sali rozpraw sądu na Manhattanie odbywał się proces Donalda Trumpa, na zewnątrz doszło do dramatycznego zdarzenia. Mężczyzna oblał się łatwopalną substancją, po czym się podpalił. Zmarł kilka godzin później w szpitalu, a jego motywy nie są znane. Wiadomo, że wcześniej rozrzucał ulotki krytykujące amerykańskich polityków.
W piątek w sądzie na nowojorskim Manhattanie odbywała się rozprawa Donalda Trumpa. Były prezydent USA oskarżony jest o ukrywanie zapłaty za milczenie dla aktorki filmów dla dorosłych.
W tym samym czasie, a dokładnie około godziny 13:35 czasu lokalnego (19:35 w Polsce) w parku naprzeciwko budynku sądu doszło do niespodziewanego incydentu. Mężczyzna najpierw oblał się łatwopalną substancją, a następnie się podpalił. Chwilę wcześniej rozrzucił wokół siebie ulotki. Według amerykańskich mediów ich treść krytykowała m.in. byłego prezydenta Georga Busha oraz Uniwersytet Nowojorski.
Na pomoc ruszyli policjanci, którzy pilnowali porządku przed sądem. Po czterech minutach mężczyznę udało się ugasić i z rozległymi poparzeniami trafił do szpitala, gdzie po kilku godzinach zmarł.
Nie wiadomo, czym kierował się 37-latek. Jak podaje „The New York Times”, w ostatnim czasie leczył się on psychiatrycznie. Wcześniej kilkukrotnie miał do czynienia z policją. Funkcjonariusze musieli interweniować m.in. wtedy, gdy w restauracji rzucił kieliszkiem w wiszący na ścianie autograf byłego prezydenta Billa Clintona.
Amerykańskie media informują, że 37-latek już wcześniej przychodził przed budynek sądu. Miał pojawić się tam w czwartek z transparentem, na którym oskarżył prezydenta USA Joe Bidena i jego poprzednika Donalda Trumpa o wspólne planowanie zamachu stanu.
Do incydentu sprzed gmachu sądu odniósł się jego rzecznik. Zapewnił on, że zdarzenie nie wpłynie na harmonogram rozpraw. Dodał, że do szpitala trafił jeden urzędnik, u którego wystąpiły objawy zatrucia dymem.