Donald Tusk znowu zabłysnął. Podczas spotkania z partyjnym aktywem w Lublinie postanowił, że kolejny raz wypowie się na temat inflacji w Polsce. Oczywiście nie mogło obejść się bez manipulacji i inwektyw.
Chyba nie tak wyobrażał sobie swój powrót do polskiej polityki lider PO Donald Tusk. Zapewne spodziewał się, że będzie witany, jak wyzwoliciel z okowów i noszony na rękach, a tymczasem okazało się, że nawet we własnej partii nie cieszy się bezgranicznym poparciem. Na organizowane przez niego spędy przychodzi niewiele osób, co w sumie nie dziwi, bo oprócz wściekłego ataku na rząd i polskie władze nie przedstawia żadnej konkretnej alternatywy. Od miesięcy powtarza wyświechtane slogany, namawia do zjednoczenia opozycji i bez ładu i składu atakuje PiS. Nie inaczej było w Lublinie, gdy postanowił zabrać głos w sprawie inflacji. Zapytany o to, co powinno się zrobić w obecnej sytuacji kolejny raz nie wytrzymał napięcia i odleciał.
– Nie ma cudownej recepty, tylko chodzi o sposób postępowania. Tu mleko się już rozlało – grzmiał Tusk. – Nie ma sposobu, który uchroni Polskę przed recesją i gwałtownie zdusi inflację. Trzeba postępować elastycznie i rozważnie. Nie chodzi o wojnę i Putina, tylko o błędy prezesa NBP Adama Glapińskiego, który teraz podnosi stopy procentowe bez opamiętania. Co bym zrobił, by opanować drożyznę? Wyrzuciłbym na zbity pysk Glapińskiego — podsumował.
Wypowiedź Tuska jest znamienna, bo pokazuje, co tak naprawdę ma on do zaoferowania Polakom. Żadnej propozycji poprawy sytuacji, żadnego zrozumienia realiów w jakich obecnie znalazła się Polska i Europa (nie bez zasługi Tuska i jego niemieckich kolegów), a wyłącznie ordynarne, knajackie pogróżki i walka z PiS.
Czy tak powinien brzmieć lider opozycji?