Nie milkną echa zdarzeń podczas parady równości w Białymstoku. Tymczasem dziennikarze kilku redakcji zauważyli, że już na początku miesiąca Gazeta Wyborcza sugerowała, że środowiska LGBT powinny wywołać zamieszki.
W felietonie „Potrzebujemy polskiego Stonewall” opublikowanym 3 lipca na stronie warszawskiego oddziału GW jego autor, Wojciech Karpieszuk wspomina wydarzenia w tawernie Stonewall, do których doszło przed pół wieku w Nowym Jorku i które są powszechnie uznawane za początek ruchu LGBT. Autor zauważa, że dzisiaj rocznica Stonewall jest uznawana za święto i że w upamiętniającej ją paradzie równości w Nowym Jorku wzięło udział 150 tysięcy uczestników i cztery miliony widzów. Zauważa również, że w przeciągu ostatniego półwiecza homoseksualiści na całym świecie zyskali wiele praw.
W dalszej części swojego artykułu Karpieszuk twierdzi, że homoseksualiści są w Polsce prześladowani. Jako przykład tych prześladowań jest chociażby to, że Trybunał Konstytucyjny uznał, że przepis o zakazie odmowy usługi bez uzasadnionej przyczyny jest niekonstytucyjny, co było pokłosiem głośniej sprawy drukarza z Łodzi, który odmówił druku materiałów LGBT. Oburza go również fakt, że prawicowe media stanęły w obronie pracownika Ikei zwolnionego za swoje poglądy z pracy.
„W Polsce partia rządząca w najlepsze nakręca homofobiczną nagonkę na niespotykaną skalę. W zasadzie nie ma tygodnia bez szczucia” – kończy swój felieton Karpieszuk – „Potrzebujemy polskiego Stonewall!”.
Wszystko byłoby piękne gdyby nie zaskakująca dyskrecja autora o tym, co faktycznie zaszło w Stonewall. Wspomina tylko że „bywalcy przypadku pierwszy raz przeciwstawili się policyjnym represjom”. A prawda o wydarzeniu, które ruch LGBT uznaje za swoje genesis, jest dużo ciekawsza.
Stonewall Inn to tawerna w nowojorskim Greenwich Village na Manhattanie. Pod koniec lat sześćdziesiątych klub ten, który wybrali sobie na miejsce spotkań przedstawiciele nowojorskiego środowiska LGBT, był własnością Anthoniego Salerno, członka mafijnej rodziny Genovese. Stonewall początkowo był zwykłą restauracją ale mafiosi zdecydowali się w 1965 roku na stworzenie w nim klubu dla gejów. Według historyka Davida Cartera zrobili to aby móc szantażować co bogatszych klientów ujawnieniem ich homoseksualizmu.
Podobnie jak inne mafijne przybytki nie posiadał licencji na sprzedaż alkoholu. Nie był to wielki problem – mafia skorumpowała wielu funkcjonariuszy nowojorskiej policji i ci przymykali oczy na to, że w ich lokalach spod lady sprzedaje się nielegalny alkohol.
Pech chciał, że 28 czerwca 1969 z kontrolą do Stonewall udało się dwóch policjantów, którzy nie dali się przekupić mafii – detektyw Charles Smythe i inspektor Seymour Pine. Kiedy w towarzystwie kilku innych funkcjonariuszy zapukali do drzwi Stonewall jego obsługa była bardzo zdziwiona – zazwyczaj przed nalotem otrzymywali od przekupionych policjantów ostrzeżenie ale tym razem tak się nie stało, z niewyjaśnionych do dzisiaj powodów.
Po wejściu do baru okazało się, że znajduje się w nim więcej klientów niż policjanci się spodziewali, bo około 205 osób. Pomimo tego policjanci po wezwaniu posiłków postanowili trzymać się procedur. Standardowy nalot na bar wyglądał tak, że obecni w nim byli ustawiani w linii i policjanci sprawdzali ich tożsamość. Osoby ubrane w damskie ciuchy były natomiast w ustronnym miejscu sprawdzane przez policjantki czy przypadkiem nie są mężczyznami – transwestytyzm był wtedy karalny. Tym razem jednak, zapewne z powodu przewagi liczebnej, goście baru zaczęli stawiać opór i odmawiać okazania dokumentów.
W końcu policjanci skończyli kontrolę i zdecydowali się na aresztowanie obecnych w barze członków mafii, transwestytów i pracowników sprzedających nielegalny alkohol a także o skonfiskowaniu znalezionych butelek z wódką i piwem. Radiowozy, które miały ich zabrać, jednak się opóźniały i wokół baru zaczęło się zbierać coraz więcej osób. Tłum, składający się głównie z mieszkających w Greenwich Village homoseksualistów, stawał się coraz bardziej agresywny.
Sytuacja wymknęła się spod kontroli kiedy jedna z aresztowanych lesbijek zaczęła stawiać opór przy aresztowaniu. Jeden z policjantów popełnił błąd i zgodnie z tym, co go uczono na szkoleniu, uderzył ją służbową pałką. Tłum w tym momencie ruszył do ataku rzucając w policjantów kamieniami, śmietnikami i wszystkim co im wpadło w ręce.
Policjanci zostali zmuszeni do wycofania się do wnętrza baru i zabarykadowania drzwi. Widząc to atakujący podjęli próbę podpalenia baru i spalenia ich żywcem, na szczęście nieskuteczną. W końcu udało im się wedrzeć do środka ale ochłonęli nieco widząc wycelowane w siebie lufy służbowych pistoletów. Policjanci, z których większość była już ranna, dali radę utrzymać się przez 45 minut, do przybycia posiłków.
Nie był to jednak koniec zamieszek. Plotki o tym, co zaszło w Stonewall rozeszły się szeroko i zamieszki, w których wzięło udział tysiące osób, udało się opanować policji dopiero następnej nocy.
Dzisiaj nikt już nie wie dlaczego amerykańskie środowiska LGBT uznały rozróbę w obronie mafijnej knajpy, której właściciele zarabiali na ich szantażowaniu, za swój symbol. Równie zastanawiające jest to, dlaczego Gazeta Wyborcza opublikowała tekst – który przeszedł praktycznie bez echa do czasów zamieszek w Białymstoku – w którym otwarcie sugerowała, że przedstawiciele polskiego środowiska LGBT powinni walczyć o swoje prawa przy pomocy przemocy. I czy naprawdę uważa, że w obecnej napiętej sytuacji na pewno jest to najmądrzejsza rada.