Od kilku tygodni jasne się stało, że tegoroczna Wielkanoc i okres poświąteczny będą dla Polaków wyjątkowo drogie. Najpierw rząd zdecydował o rezygnacji z zerowego VAT-u na żywność, a teraz największe sklepy zaczęły podnosić ceny swoich towarów. Inflacyjna bomba już tyka.
„Uśmiechnięta wielkanocna podwyżka cen żywności” Donalda Tuska nadchodzi wielkimi krokami. Jak można się było spodziewać, jej skutki odczuwamy już teraz, zanim jeszcze zaczęła obowiązywać nowa stawka VAT-u na żywność.
Jak wynika z najnowszych badań rynku przeprowadzonych przez ekspertów aplikacji Pan Paragon i portal businessinsider.com.pl, wydatki, jakie musimy ponieść na jedzenie już rosną. Tylko w ostatnim tygodniu ceny „koszyka” podstawowych produktów żywnościowych wzrosły o 1,53, czyli o 1,5 procent.
Mimo zapewnień ministra finansów Andrzeja Domańskiego, który w rozmowie z Marcinem Fijołkiem w programie „Graffiti” na antenie Polsat News, że klienci nie odczują podwyżki 5 proc. VAT, bo do tej pory beneficjentami podwyżek były sklepy, które teraz odpowiedzialnie obniżą stawki, nic takiego nie ma miejsca, a sklepy już podwyższają ceny.
Coraz więcej płacimy za owoce i warzywa, które są przecież podstawowymi produktami Polaków. Tylko w tydzień pomidory podrożały o blisko 10 proc. a ziemniaki o ponad 7 proc.
Może to sposób żeby przekonać Polaków, że w kwietniu nic się nie zmieniło i jeszcze więcej zarobić przed świętami?
Dwie podwyżki zamiast jednej?
Przypomnijmy, że niemieccy giganci na polskim rynku Lidl i Aldi, którzy w znacznym stopniu go kształtują, zapowiedzieli, że w kwietniu pozostawią ceny na poziomie sprzed podwyżki VAT-u. Podniesienie cen przed Wielkanocą, to świetny sposób, by nie stracić i jednocześnie przekonywać, że dotrzymało się słowa. Czy podobnie zachowa się portugalska Biedronka, która prowadzi z Lidlem wojnę cenową i jest jednym z najważniejszych graczy w branży? Czy małe lokalne sklepy będzie stać na takie „promocje”?
Co to oznacza dla klientów? Tu odpowiedź zdaje się prosta. Zamiast jednej podwyżki, czekają nas dwie. Pierwsza przedświąteczna, mająca przekonać nas, że nic się nie stało, druga zapewne zaplanowana na maj, która będzie się wiązała z odwieszeniem VAT-u.
Już teraz można się spodziewać, że w skali roku Polacy łącznie wydadzą około 12-13 miliardów złotych więcej na jedzenie niż przed rokiem. Tak wynika z szacunków ekonomistów.
Chleb za 30 zł?
Trzeba mieć na uwadze to, że w koszyku szczególnie tych najbiedniejszych i osób o średnich dochodach wydatki żywnościowe mają duży wpływ na budżety domowe. Te osoby odczują to najmocniej.
Co więcej, podwyżka VAT spowoduje, że proces spadku inflacji zostanie zachwiany i konieczne będą kolejne działania, np. podniesienie stóp procentowych, co sprawi, że wzrosną koszty naszych kredytów. Będzie to jednak uzasadniona konieczność.
Jeżeli jednak, zabraknie prezesa Glapińskiego, czeka nas dodatkowy chaos i nikt nie będzie w stanie powstrzymać kursu na ścianę, serwowanego nam przez obecną ekipę.
Dwa lata temu Donald Tusk wieszczył, że za rządów PiS chleb będzie po 30 zł. Dzięki decyzjom rządu Mateusza Morawieckiego i odpowiedzialnej polityce RPP oraz prezesa NBP Adama Glapińskiego, tego scenariusza udało nam się uniknąć.
Wiele jednak wskazuje na to, że po zniesieniu VAT-u na żywność i nadchodzącemu wielkimi krokami uwolnieniu cen energii, które nastąpi w lipcu ta groźba zacznie być coraz bardziej realna. Szczególnie, kiedy rząd będzie parł na wprowadzenie euro. Wtedy można się spodziewać, że cyfra na etykiecie się nie zmieni. Chleb dalej będzie kosztował „szóstkę”, tylko w europejskiej walucie, czyli… 30 zł.