Od wielu lat mieszkańcy wschodnich dzielnic Bydgoszczy zmagają się z problemem terenów po dawnych zakładach chemicznych Zachem. Na części z nich działają nowe firmy, ale wiele hal stoi opuszczonych, a w zrujnowanych budynkach w nieodpowiedni sposób składowane są dawne i nowe odpady przemysłowe. Naukowcy alarmują, że chemikalia dostały się do wód gruntowych i wkrótce mogą zacząć “przeciekać” do płynącej niedaleko Wisły. Dr hab. inż Mariusz Czop, profesor z krakowskiego AGH mówi wprost – kiedy dotrą do rzeki, czeka nas katastrofa większa niż ta na Odrze.
Choć temat bydgoskiego Zachemu pojawia się w mediach od dawna, to problem mimo kilku nieśmiało podejmowanych prób, wciąż pozostaje nierozwiązany, a co gorsze, jak przekonują bydgoscy aktywiści oraz niezależni naukowcy, wręcz narasta. Chemiczne odpady, które przez lata niezabezpieczone zalegały w pozakładowych halach dostały się już do wód gruntowych i można spodziewać się, że wkrótce skażą nie tylko okoliczne tereny, ale też przepływającą nieopodal Wisłę. Sprawa zapewne kolejny raz zostałaby zamieciona pod dywan, gdyby nie zajął się nią niezwykle popularny w Internecie Kanał Zero Krzysztofa Stanowskiego i reporter Dawid Chęć.
Zasięgi Stanowskiego sprawiły, że temat “polskiego Czarnobyla” znowu powraca na czołówki największych mediów.
Czy większe media od nas podchwycą ten temat? Czy możemy być mądrzy przed szkodą, a nie po niej? Fachowiec twierdzi, że Wisła może zostać zatruta w stopniu większym niż Odra. Ludzie mieszkający w okolicy umierają na raka. Katastrofa ekologiczna, za którą nikt nie chce zapłacić…
— Krzysztof Stanowski (@K_Stanowski) May 13, 2024
Redaktor Chęć, który udał się do Bydgoszczy, postanowił oddać głos osobom, które od dawna walczą o remediację tych terenów. Wśród nich jest związana z Instytutem Spraw Obywatelskich Renata Włazik, aktywistka, będąca mieszkanką osiedla Łęgnowo Wieś w Bydgoszczy, które jest zanieczyszczane skażeniem z dawnych terenów Zakładów Chemicznych Zachem.
Co skłoniło Włazik, by zająć się tą sprawą? Jak sama przyznaje w rozmowie z jednym z ekologicznych portali, pobudki osobiste.
– Od dziecka choruję. Mam kłopoty z większością układów życiowych człowieka. Jeżeli ktoś przyjechał tu w wieku 30-40 lat to Zachem wychodzi mu po 20-30 latach. Czyli jak już jest seniorem i można to tłumaczyć wiekiem. Gdy tak jak ja miało się styczność z tymi zakładami od samego początku, to przed 50-tką jest się już wręcz wrakiem człowieka, o ile się jeszcze żyje. Wielu, zbyt wielu z pracowników Zachemu nie doczekało emerytury. Zaś ich dzieci – tak jak ja – nie mogą pochwalić się zdrowiem, wnuki, prawnuki także, bo to wychodzi w kolejnych pokoleniach. Lekarze, gdy pytam, mówią, że to co z czym się zmagam, to skutek chemii z Zachemu, ale żaden nie chce tego dać na piśmie. Pracownicy ministerstwa środowiska mówili mi, że doskonale wiedzą, że do pięciu kilometrów jest zagrożenie dla zdrowia i życia ludzkiego – mówiła w ubiegłym roku w rozmowie z portalem smoglab.pl Renata Włazik, aktywistka, która od lat walczy o oczyszczenie terenu.
8 dekad trucia
Problem Zachemu, polega na tym, że, jak mówią mieszkańcy: truł za Niemca, truł za komuny, truł po jej upadku i truje nawet po swoim upadku. Czyli to już kilka dekad trucia, które teraz odbijają się czkawką.
Historia bydgoskich zakładów chemicznych sięga czasów II wojny światowej, kiedy to Niemcy wybudowali tam wytwórnię nitrogliceryny, która na potrzeby frontowe produkowała materiały wybuchowe – wyjaśnia w programie Dawida Chęcia Grzegorz Boroń, dyrektor Wydziału Zintegrowanego Środowiska i Rozwoju w Bydgoszczy.
Po przejęciu fabryki przez Skarb Państwa PRL, w latach 1948–1952 produkowano tam głównie materiały wybuchowe dla wojska i górnictwa: trotyl, pentryt, tetryl i heksogen, a od 1955 także produkty dla celów cywilnych: wyroby z przetworzonego PCW, barwniki, pigmenty, fenol. W 1971 uruchomiono produkcję elastycznych pianek poliuretanowych formowanych (na potrzeby motoryzacji) oraz pianek w postaci bloków (dla przemysłu meblarskiego), a od 1974 produkty elektrolizy solanki, fosgen, DNT, toluenodiaminy (TDA) i toluenodiizocyjanian (TDI). W 1981 rozpoczęto produkcję epichlorohydryny (EPI), stosowanej w produkcji sztucznych żywic. W latach 1992–2009 kilkukrotnie rozbudowywano instalacje produkcji TDI (technologia: własna) oraz pianek PUR. Ostatecznie firma upadła w 2012 roku, a na jej miejsce powstało kilka innych podmiotów zajmujących się produkcją chemiczną.
Choć o zanieczyszczeniach powodowanych przez fabrykę mówiło się już w latach 70. i 80, sprawa została dogłębnie zbadana dopiero w drugiej dekadzie XXI wieku. Jak czytamy na Wikipedii, która powołuje się tutaj na raport geologów z krakowskiej AGH, “po upadłości przedsiębiorstwa, Akademia Górniczo-Hutnicza (od 2011–2012) oraz Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska (od 2015) przeprowadziły analizę stanu środowiska na terenach należących do zlikwidowanych zakładów. Według naukowców pierwszej z nich rejon dawnych zakładów jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych obszarów przemysłowych na świecie”. Głównym źródłem skażenia miał być fenol, stosowany do produkcji barwników, leków, czy materiałów meblarskich. Lecz nie on jeden.
“Za Gierka” Zachem emitował do atmosfery 70 różnych substancji, a według nieoficjalnych wyliczeń nawet 1300 ton gazów rocznie. “Z wydziału barwników woda odprowadzana była kaskadową strugą do odstojników w Łęgnowie. Po kolorze wody można było poznać, jaki akurat barwnik jest w produkcji. Wokół instalacji fenolu zamarła sosna” – czytamy w artykule “Dziennika Toruńskiego. Nowiny”, autorstwa Krzysztofa Błażejewskiego z 2013 roku.
Co truje w Zachemie?
Więcej na ten temat mówi już wspomniana Renata Włazik.
– Zanieczyszcza tu nie tylko fenol, ale w niektórych miejscach występuje wysokie skażenie wielopierścieniowymi węglowodorami aromatycznymi (WWA). Mówimy o przekroczeniach od kilku tysięcy razy w górę. W wodach podziemnych wykryto bardzo wysokie stężenia, niespotykane na świecie adsorbowalnych substancji chloroorganicznych (tzw. AOX). Do tego zanieczyszcza anilina, toluidyna, chloroanilina, oktylofenole, estry oktylofenolooksyetylenowe, hydroksybifenyle, difenylosulfon i szereg innych związków organicznych i nieorganicznych, w tym również metale ciężkie. I kto wie, co jeszcze, bo wyjątkowo szkodliwe związki organiczne nie są nawet kontrolowane i nie wiadomo, co tu się jeszcze wśród nich wytworzyło. W każdym razie wykrywane substancje niewątpliwie są trujące i w większości mają charakter kancerogenny, mutagenny i toksyczny. Standardowe badania wykonywane przez powołane do tego organy państwa, i inne mogące badać zanieczyszczenia, nie mają dziś możliwości zbadania tego, co tu występuje i realnie zagraża ludziom. Jak chce się coś należycie zbadać, to próbki są wysyłane za granicę, a na to zazwyczaj nie ma funduszy – wyjaśnia aktywistka.
Kolejne władze podejmowały decyzje, które miały rozwiązać problem, ale do dziś nie udało się przeciwdziałać zatruciu. Problemem są koszty – dziś szacuje się, że odtrucie i remediacja tych terenów może wynieść kilka miliardów złotych, a pieniędzy brakuje. Tym bardziej, że kuluarach bydgoskiego magistratu coraz częściej mówi się o konieczności wywłaszczeń mieszkańców, żyjących w nieruchomościach na skażonym terenie. Powstała nawet mapa z naniesionymi 550 obiektami znajdującymi się na terenie byłego ZACHEMU, które powinny zostać “oczyszczone”.
Przynajmniej tak wynika z informacji Zespołu Ekspercko-Doradczego ds. Wielkoobszarowych Terenów Zdegradowanych na obszarze byłych Zakładów Chemicznych Zachem w Bydgoszczy, powołanego przez miasto Bydgoszcz, o czym informuje dziennikarz Jarosław Reszka na łamach lokalnego “Ekspresu Bydgoskiego”.
Reszka w swoim artykule dochodzi do smutnej konkluzji, że nie rozwiązany przez lata problem dalej musi czekać, na “lepsze czasy”
“Kolejne rządy, od lewa do prawa i z powrotem, przerzucały się nim, przeczuwając, że poważne i odpowiedzialne zmierzenie się z zagrożeniem wiąże się z ogromnymi wydatkami. Tak ogromnymi, że lokalne samorządy na pewno sobie z nimi nie poradzą, ale i na tyle dużymi w skali kraju, że każdy rząd też będzie podświadomie odkładał ich rozwiązanie na lepsze jutro. Czyli może następną kadencję, może już z innym premierem i pod innym politycznym sztandarem” – podsumowuje dziennikarz.
Tyle tylko, że jak zauważa, dr hab. inż Mariusz Czop, z krakowskiej AGH, możemy nie mieć aż tyle czasu. Trujący problem może wkrótce dotknąć całej północnej Polski i wybrzeży Bałtyku. A wtedy zacznie się przerzucanie odpowiedzialnością.