Rozbudowa portu w Świnoujściu od lat jest solą w oku niemieckiego rządu federalnego, rządów północnych landów (np. Meklemburgii-Pomorza Przedniego) i lokalnych władz samorządowych. Okazuje się, że te same podmioty nie widzą nic złego w rozbudowie portów niemieckich.
O tym, że w relacjach polsko-niemieckich są równi i równiejsi wiadomo od lat. Widzieliśmy to m.in. w przypadku budowy gazociągu Nord Stream i Nord Stream II oraz Baltic Pipe. O ile te pierwsze, zapewniające zyski Niemcom, nie budziły ich zastrzeżeń, to już Baltic Pipe, budujący niezależność energetyczną Polski był oprotestowywany. Podobne przypadki można mnożyć – Niemcom (nie tylko Czechom) nie podoba się elektrownia w Turowie, my musimy przymykać oczy na podobne obiekty u nich. Inwestycje drogowe po niemieckiej stronie Odry nie budziły wątpliwości, a budowa tunelu w Świnoujściu już tak. Publiczne wsparcie dla niemieckich stoczni nikomu nie przeszkadzało, dla polskich – „było wątpliwe prawnie”.
Podobnie rzecz się ma z portami morskimi. Gdy mowa o rozbudowie tych w Rostocku czy Hamburgu Niemcy milczą, mieszkańcom i ekologom nie przeszkadza, ale gdy w grę wchodzi Świnoujście – robi się głośno.
Kiedy w październiku 2023 roku Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Szczecinie po konsultacjach z podmiotami polskimi i niemieckimi wydała pozytywną opinią środowiskową, co w praktyce oznacza zielone światło do rozbudowy m.in. terminala przeładunkowego w Świnoujściu, w mediach naszych zachodnich sąsiadów zawrzało.
Co więcej, przedstawiciele lokalnych władz niemieckich gmin uznały, że decyzja nie jest ostateczna (mimo, że prawo jest w tym kierunku jednoznacze) i nie mogą się z nią zgodzić. W ramach protestów powoływano się na opinię ekologów i przedstawicieli stowarzyszeń mieszkańców np. niemieckiej części wyspy Uznam.
Port w Świnoujściu ma przeszkadzać mieszkańcom niemieckiej części wyspy żyjącym z turystyki i zagrożonym gatunkom zwierząt i roślin.
O tym, że chodzi przede wszystkim o pieniądze głośno się nie mówi. Prężnie rozwijające się polskie porty w połączeniu z infrastrukturą drogową, kolejową i lotniczą (CPK), to wielka konkurencja dla tych niemieckich i gigantyczne straty dla gospodarki naszych zachodnich sąsiadów.
Dlatego chwycą się oni każdej deski ratunku, by to zablokować. Nawet pod pozorem pomagania Polakom. Dlatego tak dużo się mówi o możliwie „wielkiej turystycznej atrakcji” jaką mógłby zostać Park Narodowy Dolnej Odry. Tyle tylko, że jego powstanie uniemożliwiłoby rozbudowę terminali w Świnoujściu.
Tymczasem rozbudowa portów niemieckich trwa w najlepsze. Ostatnio tamtejsza federalna agencja nieruchomości ogłosiła przetarg na powiększenie przestrzeni magazynowej ładunków ciężkich w Rostocku i jednoczesną rozbudowę tamtejszego nabrzeża.
Co ciekawe, Niemcy publicznie deklarują, że inwestycja, której wartość szacuje się na ok 250 milionów euro (czyli ponad miliard złotych) może być prowadzona przez przedsiębiorstwa nie tylko z Niemiec, ale z każdego z krajów NATO. W tej sposób Niemcy kuszą również firmy z Polski, by te mogły ubiegać się o swój udział w tym torcie, jako wykonawcy, czy podwykonawcy.
Trzeba przyznać, że to zagranie dość cyniczne.
Sama informacja o planowanej inwestycji jest natomiast dość niepokojąca. Skoro Niemcy nie boją się wyłożyć takich środków na rzecz portu, który powinien się liczyć z konkurencją w Polsce może oznaczać, że albo poczuli się tak pewnie, że nowy rząd nie będzie im przeszkadzać albo decydują się na gospodarcze starcie.