Kolejna odsłona polsko-izraelskiego sporu o reparację zmusza do przypomnienia kilku faktów, które stanowią tło i genezę zjawiska, z którym dziś się mierzymy. Pomijając “oczywiste oczywistości”, czas w końcu zapytać, kiedy Polska wystawi rachunek rzeczywistym sprawcom zbrodni na obywatelach II RP?
Niech mi Czytelnicy wybaczą, ale będzie w tej historii dużo wątków osobistych. Dużo przypominania faktów, które w czasach powszechnego relatywizmu stały się jakby mniej oczywiste.
Olbrzymia część zaplanowanej przez Niemców Zagłady dokonała się na polskiej ziemi. Jeden z obozów, w którym ginęli obywatele naszej Ojczyzny, jest położony kilkadziesiąt kilometrów od mojego domu, w Sztutowie. To miejsce nigdy nie będzie dla mnie malowniczą, nadmorską wsią, położoną na terenie Żuław Wiślanych. Ilekroć jestem w pobliżu, tłumaczę synom, że to tu w latach 1939–1945 znajdował się niemiecki obóz koncentracyjny “KL Stutthof”, najdłużej działający obóz koncentracyjny poza przedwojennymi granicami Niemiec. Założony został podczas kampanii wrześniowej, tuż po zajęciu Pomorza i Wolnego Miasta Gdańska.
O tym, że w tym miejscu Niemcy palili w krematoryjnych piecach Polaków, Żydów, Rosjan, Ukraińców, Litwinów, Węgrów i Romów mówić im nie mam odwagi. O tym, że zamordowano tu 65 tysięcy osób, mężczyzn, kobiet i dzieci, również nie wspominam. Sześćdziesiąt pięć tysięcy imion, nazwisk i dusz. Sami się o tym dowiedzą, kiedy przyjdzie czas.
Koło innego z obozów, położonego na południu Polski, mieszka część mojej rodziny. Nigdy nie miałem odwagi przekroczyć bram żadnego z tych miejsc. Byłem w pobliżu, przyglądałem się z oddali. Stałem nawet pod bramą. Nigdy w swoim czterdziestodwuletnim życiu nie wszedłem na teren żadnego z obozów. Nawet w wycieczkach szkolnych, celowo, nie brałem udziału. Do dziś, na samą myśl o tym, co dokonało się w tych miejscach, umiem jedynie odmówić modlitwę. Czasami z pretensją do Pana Boga, często ze wzburzeniem, które nieudolnie w sobie tłumię. Pochylam głowę ze stale powracającym, retorycznym pytaniem o to, jak to w ogóle było możliwe? Świat, który istnieje poza skalą pojmowania, poza wszelkimi wyobrażeniami. Nierealny, jak piekło Dantego, ale przecież fizycznie obecny. Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie. A może Arbeit macht frei?
Ta zbrodnia dokonała się tu, na tej ziemi. Niedaleko mojego domu. Pamiętają o niej moi dziadkowie, w jej cieniu wychowywali się moi rodzice, którzy przekazali bagaż kolejnym pokoleniom. To oni w tej naszej pamięci i podróży po piekle pełnią rolę Wergiliusza. Przywołują wspomnienia tego, co groziło każdemu, kto ukrywa lub pomaga w inny sposób Żydom. Do dziś nie wracamy w rodzinnym gronie do niektórych tematów i lęków. Nie sposób przecież zapytać babci o to, dlaczego jej teściowa, matka mojego dziadka, ukrywała swoje po części żydowskie pochodzenie przed światem? Dlaczego na siłę starała się swojego jedynego syna, który przetrwał wojenna pożogę, chronić przed jego dziedzictwem? Dlaczego do końca swoich dni nazywała go Dawidkiem, choć przecież go ochrzciła i dała mu polskie imię? Dlaczego zabiła część siebie tak skutecznie, że temat nigdy nie powrócił i nigdy nie stał się na nowo częścią jego życia? Polak. Żyd. To przecież nie miało znaczenia. Miał szansę przetrwać jako człowiek. Dzięki niemu jestem, mogę pisać te słowa.
Za ukrywanie Żydów groziła kara śmierci. Dlatego nie wszyscy chcieli, nie wszyscy mieli odwagę. A jednak to nas, Polaków, jest najwięcej wśród Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. To powód do dumy, ale także powód do przywołania bolesnych wspomnień, które udało mi się, mimo wszystko, dziadkowi wyrwać. Chciałem wiedzieć. Łaknąłem, jak każdy z nas, prawdy o sobie samym. Słuchałem, często ze łzami w oczach, tych nielicznych opowieści o małym, kilkuletnim chłopcu, który błąkał się po gdyńskich schronach. Uciekał przez całą wojnę. Żył każdego dni z lękiem o to, czy jutro będzie nowy dzień. Nikt, a już na pewno dzieci, nie powinny tak żyć.
A przecież pamiętam też historię, w której mój dziadek, jak całe to pokolenie, przedwcześnie dojrzały, jako 10-letni chłopiec oddał swoją pryczę rannemu mężczyźnie, którym opiekowała się niewiele starsza od mojego dziadka córka. Nocą Gdynię i ich schron zbombardowano, a ci, którzy leżeli na łóżku mojego dziadka zginęli, przygnieceni ścianą schronu, który rozpadł się po wybuchu. On przeżył.
Ale co w nim wówczas umarło?
Mam nadzieję, że nasi słuchacze wybaczą mi przypomnienie tych bolesnych prywatnych wspomnień i faktów, o których wiemy od szkoły podstawowej. To jednak musi być, także dziś, poziom startowy w dyskusji o tamtych dniach. Dziś przecież słyszymy tu i ówdzie głosy różnego rodzaju rewizjonistów historycznych, którzy dekonstruują prawdę. Nagle to nie Niemcy, tylko naziści, których i Niemcy byli ofiarami. Nagle to nie niemieckie obozy, tylko, o zgrozo, polskie. Wszyscy wiemy, jak często takie tematy gościły w ostatnich latach w przestrzeni publicznej.
Nie bez winy jest tu cała masa polskojęzycznych publicystów i historyków, którzy zamiast nazwać rzeczy i pojęcia po imieniu, próbują robić z Polaków katów a nie ofiarę niemieckich zbrodni.
Dlatego nigdy dość przypominania, że to my, Polacy, byliśmy ofiarą niemieckiej agresji. W ogromnej większości Żydzi i Polacy, których palono w zaprojektowanych w Niemczech krematoriach byli obywatelami II Rzeczypospolitej. Państwa Izrael nie było w owym czasie na mapie. Była Polska, gdzie na środkach transportu, budynkach i w miejscach użyteczności publicznej, nie wywieszano napisów “Nur für Nazis”, ale “Nur für Deutsche”.
Celem niemieckiej polityki była całkowita eksterminacja narodu żydowskiego i zniszczenie narodu polskiego tak, by ten pracował na rzecz ubermenschów, na rzecz rasy panów. To przecież również wielu naszych rodaków zna z bolesnych, rodzinnych wspomnień. Wymordowanie polskiej inteligencji i liczne eksperymenty, które Niemcy przeprowadzali na dzieciach. Jeden z nich kosztował siostrę mojej babci utratę wzroku. Była jednym z setek tysięcy dzieci, nad którymi pastwił się niemiecki zbrodniarz.
Dziś często słyszymy, że to my, Polacy, nie chcemy rozliczyć się naszą bolesną przeszłością. Strofują nas za to z Izraela, z Zachodniej Europy, ostatnio także coraz częściej ze Stanów Zjednoczonych. Ale przecież to Polacy jako pierwsi poinformowali świat o skali niemieckiej zbrodni. Jaka była wówczas reakcja Stanów Zjednoczonych? Przypomnijmy, w 1941 r. drzwi Ameryki całkowicie zamknęły się przed uciekinierami z Europy. Amerykański Departament Stanu poinstruował konsulaty, aby odmawiały wiz wszystkim, którzy pozostawiali w Stanach Zjednoczonych swoich krewnych. Oczywiście formalnie obawiano się, że Niemcy mogą szantażować uchodźców, zmuszając ich do współpracy jako szpiedzy.
Fakty są jednak takie, że uciekających z ogarniętej wojenną pożogą Europy Stany Zjednoczone odrzuciły. Dzięki bohaterstwie kilku polskich patriotów, takich jak Witold Pilecki czy Jan Karski, Polska jako pierwsza poinformowała Amerykę i resztę świata o ogromie niemieckich zbrodni na Żydach i Polakach. Także i o tym, że to obywatele II RP, zarówno Żydzi i Polacy, stanowią największą liczbę cywilnych ofiar niemieckiej zbrodni.
Zbrodni takich, jak Rzeź Woli, wynikających z bezpośredniej realizacji rozkazów Adolfa Hitlera, nakazującego zburzenie Warszawy i wymordowanie wszystkich jej mieszkańców.
W trakcie masakry, której punkt szczytowy przypadł w dniach 5–7 sierpnia 1944 roku, zamordowano od 30 tys. do 65 tys. polskich mężczyzn, kobiet i dzieci. Nikt im nie pomógł. Nikt ich nie uratował. Nikt za tę zbrodnie nigdy nie zapłacił i nie zapłaci, bo to jest wieczna niemiecka hańba, która będzie się ciągnęła za tym narodem po kres czasów.
To jest poziom faktów historycznych, od których należy zaczynać dyskusję o tamtych dniach. O dniach, w których Zachód otrzymał trzy raporty napisane przez Jana Karskiego. Dramatyczny opis eksterminacji Żydów, której Niemcy dopuszczali się bezkarnie w Europie Wschodniej nie wstrząsnął wówczas sumieniem żadnego amerykańskiego polityka.
28 lipca 1943 r. Karski dostąpił nawet zaszczytu audiencji u prezydenta Stanów Zjednoczonych, Franklina D. Roosevelta. Podczas przedstawiania próśb środowisk żydowskich o pomoc dla ginącego narodu, pomocy w postaci fałszywych dokumentów czy pieniędzy dla partyzantki, Roosevelt przerwał Karskiemu słowami:
– Policzymy się z Niemcami po wojnie. Panie Karski, proszę mnie ewentualnie wyprowadzić z błędu, ale czy Polska jest krajem rolniczym? Czy nie potrzebujecie koni do uprawy waszej ziemi? – taki był wówczas poziom amerykańskiej polityki.
Złowrogie echo tych słów widać dziś w infantylizmie i harcach wyczynianych przez Bixie Aliu, chargé d’affaires w placówce w Warszawie. On także w konfrontacji z prawdą i faktami przyjmuje wygodną pozę historycznego relatywisty. Zupełnie nie przejmuje się tym, że wypowiada te słowa tu, na tej ziemi, do synów i wnuków tych, w których żyje jeszcze pamięć o tamtych dniach. To właśnie ta pamięć jest fundamentem naszej polskości, a ci, co po nas przyjdą, będą uczyli się znowu, najtrudniejszego kunsztu, odpuszczania win.
Przyznaję ze wstydem, ja nie potrafię.
Pamiętam słowa, które wypowiedział w 2016 roku ówczesny szef MSZ, Radosław Sikorski, który przypomniał, że Polska “bardzo szczodrze oddała mienie komunalne żydowskie, natomiast jeśli chodzi o mienie różnych obywateli państw obcych, to Polska jeszcze w latach 60. podpisała tzw. umowy indemnizacyjne, w tym z USA, i wypłaciła wielomilionowe odszkodowania rządom tych krajów, w tym Stanom Zjednoczonym”.
Zaledwie 15 lat po wojnie, to Polska zobowiązała się zapłacić Ameryce, działającej wówczas głównie na rzecz lobby żydowskiego, odszkodowanie w wysokości 40 milionów dolarów za utracone mienie wskutek nacjonalizacji lub wywłaszczenia.
Dziś oczywiste jest to, że nowelizacja Kpa, która kolejny raz stała się przyczynkiem o dyskusji o reparacjach, nie uderza w ofiary Holokaustu, a minister spraw zagranicznych Izraela, Jair Lapid, atakując polską ustawę, wykorzystuje pamięć o ofiarach dla swoich potrzeb politycznych.
Co jednak możemy zrobić, żeby tego typu działania nie stawały się okazją do szantażu dla polityków w Izraelu i Stanach Zjednoczonych? To jest pytanie, które pada w tej debacie od lat i jedyne, czego możemy być pewni to konstatacja, że prawda się sama nie obroni, za dużo osób chciałoby zarabiać na fałszowaniu faktów.
Dlatego należy na płaszczyźnie politycznej przestać udawać, że robi się cokolwiek i skierować płynące z Izraela rachunki krzywd do Niemiec, działając także w imieniu 3 milionów Żydów, obywateli II RP, którzy zginęli z niemieckich rąk w czasie Holocaustu.