Plaga kradzież w osiedlowych sklepach sieci “Żabka”. Mimo, że we wszystkich punktach są kamery, ajenci i sprzedawcy skarżą się, że nie są w stanie upilnować towarów. Obowiązków jest za dużo, by śledzić to co dzieje się na monitorach. We znaki daje się również brak ochroniarzy. Co więcej, lepkie ręce to nie tylko przypadłość lokalnych “meneli”. Na cudzą własność łaszą się także “zwykli” klienci.
– Kradną tak naprawdę wszyscy: od biednych, poprzez alkoholików i cwaniaków, aż do zwykłych ludzi” — żali się w rozmowie z “Faktem” pracownica Żabki. Złodziei często nie udaje się złapać na gorącym uczynku, a braki w zaopatrzeniu wychodzą dopiero podczas inwentaryzacji.
Choć w Polsce jest ponad 10 tys. Żabek, to od dawna wiadomo, że prowadzenie tego sklepu i praca w nim nie należą do najłatwiejszych. Ciągła walka o klienta, bliskość konkurencji, dostawcy narzuceni przez firmę i coraz szerszy zakres usług i wynikających z nich obowiązków sprawiają, że w tych popularnych placówkach w godzinach pracy nie ma czasu na chwilę odpoczynku. Nic dziwnego, że choć jak wynika z badań statystycznych Żabki zatrudniają blisko 40 tys. osób, dla wielu jest to praca tymczasowa, a ajenci wciąż zmuszeni są do poszukiwania nowych ekspedientów.
– “Zapierdziel” jest tak duży, że czasem nawet nie ma chwili, by iść “na siku” – mówi w rozmowie z naszym portalem Ola, która choć w osiedlowym sklepie pracuje od 8 miesięcy, nieustannie przegląda oferty pracy i wysyła CV. – Obsługa klientów, odbieranie towaru, układanie go na półkach, utrzymywanie porządku, przygotowywanie hot-dogów, przyjmowanie i wydawanie przesyłek kurierskich, obsługiwanie osób pragnących opłacić rachunki – to tylko część obowiązków, które na jednej zmianie zazwyczaj przypadają na dwie osoby – ajenta i zatrudnionego pracownika – dodaje Ola.
Sprzedawczyni zaznacza, że najgorzej jest w niedzielę, wieczorami i w przerwach między lekcjami w pobliskiej szkole.
– Wtedy potrafi zrobić się niezły kocioł. W małym sklepiku pojawia się kilkanaście osób, które musisz obsłużyć. Choć mamy kamery i monitory nie jesteśmy w stanie przyglądać się wszystkiemu i wszystkiego kontrolować – dodaje sprzedawczyni.
Część stałych bywalców doskonale zdaje sobie z tego sprawę i skrzętnie to wykorzystuje, pakując do swoich toreb rzeczy, za które nie płacą. Kto najczęściej sięga po kradzione?
Według “Faktu” “kradną tak naprawdę wszyscy, od biednych, po alkoholików, cwaniaków i zwykłych ludzi.
Sprzedawczyni, z którą rozmawiała nasza redakcja rozwija jednak ten wątek.
– Wbrew pozorom największym problemem nie są tzw. menele. Oni przychodzą do nas praktycznie codziennie, przynoszą zebrane butelki i kupują najtańsze piwa. My ich znamy, oni znają nas i nie próbują ryzykować, bo wiedzą, że dostaną zakaz wstępu. Najgorsi są osiedlowi cwaniacy, których na pozór nikt nie posądzi o kradzież oraz… dzieciaki z okolicznej szkoły – zauważa Ola.
Kradną dzieci i “cwaniacy”
Ekspedientka zaznacza, że łupem “cwaniaczków” padają zazwyczaj droższe, ale popularne produkty – kawa, herbata, chemia gospodarcza, majonez czy Nutella. Dzieci zazwyczaj gustują w słodyczach i przekąskach, a młodzież próbuje zwinąć alkohol (głównie piwo, bo mocniejsze trunki są za kasą), napoje energetyczne i papierosy elektroniczne. Nie wynika to często z braku pieniędzy, tylko z ograniczeń sprzedaży. Czasami młodzi ludzie, robią to dla “fanu”, co złapani często przyznają.
– Dzieciaki podczas przerwy wpadają grupą, robią dużo szumu, zamieszania, któryś nawet coś kupi przy kasie, resztę ładują do kieszeni i wychodzą. Zgłaszaliśmy to w szkole i dyrekcja ponoć nawet zrobiła pogadankę. Na jakiś czas pomogło – relacjonuje pani Ola.
W tej grupie wiekowej zdarzają się też kradzieże kart przedpłaconych do serwisów streamingowych czy gier, choć to, jak dodaje sprzedawczyni jest zupełnie bez sensu, bo żeby taka karta działała, mysi zostać odbita w kasie. Plagę stanowią też lokalni narkomani, którzy wynoszą różne rzeczy “na fanty”.
– Kiedyś przychodził taki jeden, o którym wszyscy wiedzieli, że bierze. Na początku nawet zagadywał, bajerował, znaliśmy go, przygotowywał sobie grunt. Później zaczęły znikać rzeczy typowo na sprzedaż. Proszek do prania, bombonierka, prezerwatywy, lekarstwa. Odkąd zaczęliśmy mu się baczniej przyglądać na kilka dni wyparował. Potem wrócił. Rozmawiałam o tym zresztą z koleżanką z drugiej osiedlowej Żabki. W tym czasie “zaopatrywał” się u nich.
W “Fakcie” czytamy, że problem stanowi zgłaszanie takich spraw na policję. Żaby to zrobić, obsługa sklepu musi złapać złodzieja za rękę. Inaczej policja nie ma ma narzędzi, by wyciągnąć konsekwencje.
Z kolei wspomniana wyżej Ola dodaje, że pomoc często przychodzi od innych klientów, którzy jak zobaczą kradnących od razu podnoszą alarm i wtedy można interweniować.
– Taka obywatelska postawa cieszy szczególnie i przywraca wiarę w ludzi – wyjaśnia sprzedawczyni.