#MeToo, ruch obywatelski zapoczątkowany w 2017 roku, bardzo szybko osiągnął globalny status. Pomimo wielu feministycznych kampanii zachęcających kobiety do nagłaśniania swoich historii oraz medialności całej sprawy, w ostatecznym rozrachunku akcja okazała się wizerunkową porażką, której bilans przyniósł więcej strat niż pożytku.
Hasło #MeToo istnieje już od 2006 roku, a jego autorką jest Tarana Burke, która chciała w ten sposób zwrócić uwagę na problematykę wykorzystywania seksualnego oraz wspomóc kobiety, zwłaszcza z ubogich środowisk, które padły ofiarą przemocy seksualnej. #MeToo jednak dopiero ponad dekadę później zyskało na znaczącym rozgłosie, kiedy aktorka Alyssa Milano użyła go podczas stawiania zarzutów wykorzystywania seksualnego Harveyovi Weinsteinowi. Za Milano poszło więcej aktorek, które również oskarżały hollywoodzkiego producenta o stosowanie podobnych zachowań względem nich.
Po około dwóch latach od tamtego wydarzenia padło mnóstwo oskarżeń przeciwko mężczyznom, którzy mieli dopuszczać się przemocy seksualnej wobec kobiet (a czasami i innych mężczyzn), wśród których znalazło się kilku popularnych sportowców, aktorów, sędziów oraz celebrytów. Jak do tej pory nie wiadomo o żadnym wyroku skazującym prawomocnie osoby, którym udowodniono przestępstwa na tle seksualnym, choć dodać trzeba, że niektóre ze spraw zakończyły się ugodą. Zamiast tego zgromadziło się kilka orzeczeń nie tylko uniewinniających domniemanych sprawców. Z zarzutów molestowania lub zgwałcenia zostali oczyszczeni chociażby piłkarze Cristiano Ronaldo czy Neymar, a także aktorzy Kevin Spacey i Morgan Freeman. Również w Polsce zdarzały się także przypadki, jak chociażby sprawy lewicowych publicystów Jakuba Dymka i Michała Wybieralskiego kolejno o zgwałcenie i molestowanie, którym wina nie została przypisana za zarzucane czyny.
Często samo wytoczenie procesu znacząco się odbiło na karierach zawodowych oskarżanych osób. Np. twórcy serialu “House of Cards” zrezygnowali z usług Kevina Spacey’ego, którego nie zobaczyliśmy w ostatnim sezonie produkcji Netflixa. Podobnie było z Cristiano Ronaldo, od którego odsunęła się część sponsorów (m.in. producenci gier “FIFA” którzy usunęli go z okładki oraz pulpitu gry).
Znacząca ilość fałszywych oskarżeń przekonała również sądy na całym świecie do podjęcia próby zwalczenia tego zjawiska poprzez nakładanie wysokich kar. I tak w wyniku pomówień zostało skazanych wiele kobiet, których zarzuty o rzekome molestowanie okazały się jedynie kłamstwem. Dobrymi przykładami są tutaj dwie kobiety – Sandra Muller oraz Cissi Wallin. Pierwsza z nich była inicjatorką francuskiego ruch #MeToo, która oskarżała dyrektora wykonawczego jednego z kanałów telewizyjnych Equidia Erica Briona o molestowanie. Skończyło się na wyroku skazującym za zniesławienie mężczyzny, któremu musi wypłacić 20 tysięcy euro odszkodowania oraz zamieścić na Twitterze i w prasie specjalne komunikaty w tej sprawie. Z kolei druga kobieta zapoczątkowała całą akcję w Szwecji, gdzie pomówiła znanego publicystę Frederika Virtanena o zgwałcenie. W efekcie sąd nałożył na nią grzywnę w wysokości 500 euro oraz 8,5 tysiąca odszkodowania na rzecz mężczyzny.
Warto też wspomnieć, że fałszywe oskarżenia i pomówienia sprawiły, że wielu mężczyzn zaczęło być postrzeganych jako potencjalni gwałciciele. Zdecydowanie łatwiej jest uwierzyć domniemanej “ofierze” niż rzekomemu sprawcy, który musi się tłumaczyć. Tego typu oskarżenia i pomówienia bardzo często miały fatalne przełożenie na życie prywatne, rodzinne i zawodowe. Niektórzy z pomówionych nie umieli poradzić sobie z przytłaczającą presją i przez kłamstwo jednej osoby (niejednokrotnie ukochanej partnerki) decydowali się na odbieranie sobie życia.
Paradoksalnie, panika dotycząca #MeToo coraz gorzej wpływa także na sytuację kobiet, zwłaszcza w sferze zawodowej. Przedsiębiorcy, m. in. na Wall Street, opracowali strategię unikania wszelkich przypadków, w których mogliby zostać fałszywie oskarżeni o przemoc seksualną m.in. poprzez niezapraszanie kobiet na rozmowy biznesowe czy unikanie możliwości przebywania np. w windzie czy na korytarzu samemu z kobietą.
Jedyną głośną sprawą, w przypadku której można doszukiwać się jakiejkolwiek prawdy w oskarżeniu o wykorzystywanie seksualne, są wspomniane wcześniej zarzuty wobec Harveya Weinsteina. Producent już wcześniej został oczyszczony z części zarzutów, a niedawno zawarł ugodę z kilkudziesięcioma kobietami, które wystosowały przeciwko niemu oskarżenia. Zgodnie z nią mężczyzna nie musi się do niczego przyznawać, ani za nic przepraszać, tylko wypłacić odszkodowanie 25 mln dolarów do podziału na wszystkie ofiary. A właściwie zrobi to wytwórnia Weinstein Company, z której został wyrzucony już dwa lata temu. W związku z tym zaczęły się nasilać głosy z pytaniami o to, czy inicjatorkom ruchu od samego początku nie chodziło jedynie o zdobycie pieniędzy, zamiast walkę o ideę i rzeczywistą pomoc kobietą, które padły ofiarami przemocy seksualnej?
– Czyli jest to gwóźdź do trumny ruchu #metoo, potwierdzający, że ruch ten więcej zaszkodził, niż komukolwiek pomógł — a nawet można się pokusić o „strzał”, że bardziej pomógł sprawcom lub rzekomym sprawcom, niż prawdziwym lub udawanym ofiarom. Mówię to jako rozgoryczona kobieta, która od zawsze kibicowała zaniedbywanym ofiarom molestowania – napisała jedna z kobiet pod postem dotyczącym sprawy Weinsteina.
– (…) Proszę, nie zrozumcie mnie źle — naprawdę na początku kibicowałam ruchowi #MeToo — ale niestety okazał się on większym oszustwem, niż rzekome (i pewnie w niejednym przypadku faktyczne) molestowanie procederem. Nie mówiąc już o tym, że szereg fałszywych lub niepotwierdzonych oskarżeń wysnuwanych przez kobiety doprowadził tylko do pogorszenia ich sytuacji zawodowej — według najnowszych badań dramatycznie spadł odsetek właścicieli firm lub osób na stanowiskach kierowniczych, którzy są chętni zatrudniać kobiety — po prostu nie chcą być bezpodstawnie oskarżeni o molestowanie przez byle pierdołę, bo wiedzą, że zanim dojdą swoich racji w sądzie, to szmatławce szargają im dobre imię.