Bandera. Terrorysta, morderca, fanatyk. Jak to się stało, że syn greckokatolickiego księdza stał się szefem OUN? Rozrywka

Bandera. Terrorysta, morderca, fanatyk. Jak to się stało, że syn greckokatolickiego księdza stał się szefem OUN?

Jak to się stało, że syn greckokatolickiego księdza powołał do istnienia ruch, który uczynił zbrodnię podstawowym narzędziem walki politycznej? Kim była jego rodzina i koledzy? Co czytał w dzieciństwie i jakie wydarzenia zdecydowały o jego przyszłym losie?

Przystąpiwszy do Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, sam siebie torturował. Chciał w ten sposób uodpornić się na przesłuchania polskiej policji zwalczającej ukraiński nacjonalizm, który terroryzował społeczeństwo Małopolski Wschodniej. Imponował kolegom nie tylko aberracyjnym zachowaniem, ale także wiedzą i sprawnością fizyczną, którą rozwijał nieustannie. Błyszczał w OUN fanatyczną charyzmą, która doprowadziła go na szczyt tej terrorystycznej organizacji.

Niniejsza książka ujawnia rolę Bandery w zamachu na ministra Bronisława Pierackiego. Analizuje konsekwencje łaski, jakiej udzieliło mu państwo polskie. Gdyby bowiem kat założył mu na szyję stryczek, dalsza historia stosunków polsko-ukraińskich mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej.

Czytelnicy poznają też niuanse jego kolaboracji z Niemcami oraz próby wmanewrowania ich w grę, mającą doprowadzić do utworzenia niepodległej Ukrainy. Pod ich skrzydłami Bandera dokonał rozłamu w OUN, a następnie, pod szyldem frakcji banderowców, stworzył zbrodniczą ideologię, która przesądziła o ludobójstwie Polaków na Wołyniu oraz o zaangażowaniu Ukraińców w mordowanie Żydów.

Pod koniec wojny zaczął być kłopotliwym obciążeniem. Jak więc doszło do tego, że jego śmierć ukształtowała legendę i zbudowała mit człowieka, który oddał życie za niepodległość?

Marek Koprowski jest jednym z najciekawszych polskich popularyzatorów historii.

Marek A. Koprowski

Pisarz, dziennikarz, historyk zajmujący się tematyką wschodnią i losami Polaków na Wschodzie. Plonem jego wypraw i poszukiwań jest wiele książek, z czego kilkanaście ukazało się nakładem Wydawnictwa Replika. Za serię Wołyń. Epopeja polskich losów 1939–2013 otrzymał Nagrodę im. Oskara Haleckiego w kategorii „Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku”. Jest też laureatem nagrody „Polcul – Jerzy Bonicki Fundation” za działalność na rzecz utrzymania kultury polskiej na Wschodzie.

Fragment rozdziału XII: Kto mieczem wojuje…

Jeśli wierzyć wspomnieniom naczelnika wywiadu Z Cz OUN Stepana Mudryka-Mecznyka, wielokrotnie uprzedzał on Banderę, że grozi mu niebezpieczeństwo. W 1959 roku SB OUN miała otrzymać informację, że zamach na Banderę jest już przygotowany i może zostać dokonany w każdym momencie. Kierownictwo OUN Z Cz doszło do wniosku, że Bandera chociaż na jakiś czas powinien zniknąć z Monachium. Bandera początkowo nie zgadzał się na opuszczenie Monachium. Twierdził, że koledzy przesadzają, że nic mu nie grozi. Gdy w końcu się zgodził, było już za późno. Stepan Mudryk-Mecznyk nie zdążył przygotować kwatery awaryjnej. W swoich wspomnieniach ten banderowiec pisze: „Wiele lat mam przed oczami przebieg posiedzenia Prowidu OUN, na którym osobiście uprzedzałem o grożącym niebezpieczeństwie. Mówiłem ostrzej niż wymaga tego etykieta, ale na marne. I całe życie, gdy myślałem o Prowidnyku, mimo woli cisnęła mi się do głowy myśl, że w to, iż ostrzeżenia były poważne, a nie wydumane, Bandera uwierzył dopiero w ostatnich sekundach swojego życia”.

W początkach października 1959 roku Staszyński po raz kolejny pojechał do Monachium, zabierając ze sobą całe wyposażenie kilera. Kilka dni chodził po Monachium, kręcąc się po miejscach, w których Bandera bywał. Zajrzał do cerkwi, gdzie natknął się na swoją ofiarę. Pozwolił się Banderze zobaczyć. Musiała go widzieć także ochrona. Gdy po mieście poruszał się samochód z członkami SB, stale mu towarzyszył. 15 października Bandera ze swojego monachijskiego biura pojechał do domu na obiad. Po drodze wstąpił, pewnie z polecenia żony, do sklepu, by kupić pomidory. Staszyński zobaczył Banderę, gdy przejeżdżał pod kamienicą z ochroną. Podjechał pod zamknięty garaż, otworzył go, wjechał do niego samochodem, zamknął i przed kamienicą jak zwykle pożegnał się z ochroną. Ta odjechała, gdy tylko otworzył drzwi kamienicy i wszedł do środka. Było to z ich strony działanie wysoce nieprofesjonalne. Bandera powinien zostać odprowadzony pod drzwi mieszkania. Kamienica powinna być strzeżona zarówno od środka, jak i na zewnątrz. Policja niemiecka czy dawni towarzysze z SS powinni zwrócić ochronie SB uwagę, że jej działania mają słabe punkty. Dlaczego tego nie zrobiła, nie wiadomo. Może zależało jej na pozbyciu się Bandery i zrobieniu przy tym dodatkowego interesu. Ciekawe wnioski w tej kwestii wyciągnął ukraiński analityk Igor Kaganeć. Do jego wniosków jeszcze wrócimy, a na razie trzeba przedstawić finał historii. Gdy Bandera zajmował się wprowadzaniem samochodu do garażu, Staszyński otworzył drzwi kamienicy i wszedł do jej środka. Wjechał windą na 3 piętro i zaczął powoli schodzić. Na drugim piętrze spotkał się z prowidnykiem. Według jego relacji Bandera zdumiał się i zapytał go: „co wy tu robicie?”, poznał bowiem w nim człowieka, którego widział w cerkwi. W prawej ręce niósł torbę z zakupami, nie zdołał sięgnąć po broń. Staszyński strzelił mu z gazowego pistoletu prosto w twarz. Był on inny od tego, którego Staszyński użył do likwidacji Rebeta. Miał dwie lufy, czyli podwójny ładunek. Nie wiadomo, czy spece z Łubianki uznali, że na takiego gada na wszelki wypadek trzeba podwójnej ilości zabójczej trucizny. Okazało się, że mieli rację. Bandera zmarł w karetce pogotowia w drodze do szpitala. Przed śmiercią zaczął krzyczeć. Sąsiedzi wyszli na korytarz i zobaczyli Banderę leżącego na półpiętrze między 2 a 3 kondygnacją. Na jego twarzy pojawiły się ciemne plamy. Żona Jarosława wezwała karetkę i zawiadomiła Z Cz OUN o nagłym zdarzeniu z mężem, który na jej oczach stracił przytomność. Lekarze początkowo uznali, że pacjent zmarł na paraliż serca. Gdy jednak doktor znalazł pod pachą pacjenta kaburę z pistoletem, uznał, że trzeba wezwać policję. Ta zaś szybko ustaliła, że Stepan Popel to Stepan Bandera i wykonano szczegółową sekcję w celu ustalenia przyczyny śmierci.

W toku badań stwierdzono, że Bandera został otruty cyjankiem potasu. Wtedy Staszyński był już bezpieczny w bazie KGB w Karlshorst. Wrócił do niej, jak czynił to dotąd.

Z Monachium wyjechał pociągiem do Frankfurtu nad Menem, a następnego ranka poleciał samolotem do Berlina. Kierownictwo operacji było przygotowane na to, że niemiecka

policja przeprowadzi dochodzenie i ustali prawdziwą przyczynę śmierci Bandery. Używając swoich agentów w zachodnioniemieckich mediach, podano informację, że za śmiercią Bandery może stać Theodor Oberländer, minister w rządzie Rzeszy. Bandera miał wiedzieć o nim zbyt dużo i mógł być niegodnym świadkiem w jego procesie. Jesienią 1959 roku Theodor Oberländer, ówczesny minister do spraw wypędzonych w rządzie Konrada Adenauera, został oskarżony o współudział w aktach ludobójstwa, dokonanych we Lwowie po wkroczeniu do niego armii niemieckiej. Zeznania Bandery mogły mu poważnie zaszkodzić, więc ten polecił go sprzątnąć. Agentura KGB w Niemczech Zachodnich rozpuściła też plotkę, że Bandera mógł popełnić samobójstwo. Nie mógł bowiem pogodzić się z tym, że jego najbliższy współpracownik, przyjaciel i powiernik okazał się zdrajcą, który przeszedł na służbę do KGB. Z opóźnieniem miała do niego dojść informacja, że już w 1958 roku dekretem Prezydium Rady Najwyższej ZSRR z 19 czerwca tego roku Miron Matwijejko za pomoc w likwidacji nacjonalistycznego podziemia na Zachodniej Ukrainie został zwolniony z odpowiedzialności karnej. Dla Bandery sprawa Matwijejki była niewątpliwie kompromitująca. Urząd Śledczy w Monachium od początku był zdania, że Bandera został zamordowany przez KGB. Nie miał jednak żadnych dowodów. O zamieszaniu, jakie kampania dezinformacyjna KGB wywołała w środowisku ukraińskim, najlepiej świadczy list, jaki Borys Łewicki napisał do redaktora paryskiej „Kultury”, Jerzego Giedroycia. Proszony przez niego o napisanie artykułu do miesięcznika po śmierci Bandery 9 listopada 1959 roku odpowiedział mu m.in.: „Niestety o Banderze nie mogę napisać w sposób obiektywny żadnego artykułu. Jeśli on został otruty przez bolszewików, to zgodnie z relacją miejscowej »mordkomision« agent Moskwy należał do najbliższego otoczenia Bandery. Ale nie można też innych możliwości wykluczyć (pomsta, konkurencja)”.

Źródło: Replika, materiały prasowe Autor: red
Fot. Replika

Polecane artykuły

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.

Zamknij