Marsz Niepodległości z niszowej manifestacji narodowców szybko stał się głównym punktem obchodów każdego 11 listopada. W tym roku jednak z powodu zaocznego rozwiązania go przez prezydent Warszawy stał się areną najdziwniejszej wojny polsko-polskiej jaką od dawna widziałem.
Chyba nie ma sensu streszczać całej osi czasu konfliktu o tegoroczny Marsz – wszyscy zainteresowani już ją znają, niezainteresowani zaś i tak nie czytają tego tekstu. Przejdźmy więc do skutków decyzji prezydent Warszawy – Marsz się odbędzie, tylko, wbrew wcześniejszym oporom, będzie miał charakter państwowy, pod patronatem Prezydenta RP a chęć udziału w Marszu zapowiedziała nawet była premier (a obecna wicepremier) Beata Szydło.
Sytuacja ta, moim skromnym zdaniem, w długim okresie przyniesie same korzyści. Marsz od lat był osią sporu między politykami i zwolennikami PiS a stronnikami coraz bardziej słabnącego Ruchu Narodowego. O ile w czasie kiedy oba te ciała były organami opozycji konflikt ten z politycznego punktu widzenia był racjonalny – chodziło wszak o zagospodarowanie ograniczonego ilościowo, prawicowego elektoratu. Teraz jednak, kiedy prawica w Polsce przeżywa renesans ów konflikt jest kompletnie niezrozumiały.
Niezrozumiały z punktu widzenia narodowców, bowiem, poza największymi radykałami) większość Polaków posiadających zapatrywania konserwatywne ma dobrą opinię zarówno o PiS jak i narodowcach, konfliktu między nimi nie pojmując. Jeszcze bardziej niezrozumiałe było odcinanie się w ostatnich dwóch latach rządu PiS od Marszu.
Nad tym zatrzymajmy się chwilę. Opinia Jarosława Kaczyńskiego o Ruchu Narodowym i polskim nacjonalizmie jest powszechnie chyba znana. Prezes PiS, najdelikatniej mówiąc, zachowuje wobec nacjonalistów i całego dziedzictwa eNDecji daleko idącą rezerwę i sceptycyzm, podobnie jest zresztą w całym PiS, który swych ideowych korzeni słusznie dopatruje się w Sanacji i myśli Marszałka Piłsudskiego. Jest też aspekt wyraźnie polityczny i bieżący – w sytuacji gdy media zachodnie (w miażdżącej większości lewicowe i nakładające sobie knebel politycznej poprawności) szukają każdej okazji do ataku na Polskę, rząd uznany za europejskiego Wroga Numer 1. postępowości stara się odcinać od “marszu faszystów”.
Jest tylko jeden problem.
Rząd PiS i tak jest, był i będzie z Marszem identyfikowany przez zachodnie media, choćby odciął się sto razy, na piśmie i jeszcze w geście protestu wykonał rytualne seppuku. Dla zachodnich mediów bowiem PiS, narodowcy, Marsz, nazizm, faszyzm, rasizm i obozy koncentracyjne to jedno i to samo. Dla zachodniego (a i polskiego) lewicowca ONR to w sumie sekretna armia PiS, zarządzana zza kulis przez Kaczyńskiego, Obrona Terytorialna to fortel mający na celu dozbrojenie narodowców, a afera z “Wafel SS” z lasu (zdemaskowana zresztą dziś przez dziennikarzy jako wydmuszka) jest dowodem na to, że Jan Szyszko przy pomocy Nadleśnictwa kryje polskich nazistów po lasach (kto nie wierzy, że takie brednie są rozpowszechniane niech rzuci okiem na pierwszą lepszą lewicową grupę na Facebooku czy w innym miejscu sieci – miłej zabawy, tylko proszę do mnie się nie zgłaszać po finansowanie leków na depresję po takim doświadczeniu). Nic tego nie zmieni. A że to nieprawda? A czy zachodnim mediom kiedykolwiek przeszkadzało szerzenie na temat Polski nieprawdy?
Oczywiście, nie twierdzę, że PiS powinien ochoczo rzucić się do marszu pod flagami ONR, jednak politycy tego ugrupowania zawsze byli na imprezie obecni – choć nigdy oficjalnie. Sam Marsz zaś gromadzi sporo zwolenników partii Jarosława Kaczyńskiego, więc to zbliżenie było i zawsze będzie.
Tym samym decyzja Prezydenta nie tylko ratuje 11 listopada przed katastrofą (Marsz, mimo zakazu, przeszedłby i tak, jednak źle zabezpieczony z powodu absencji policji zamieniłby stolicę w jedno wielkie pole bitwy – wszak już można przeczytać o koalicjach organizacji lewicowych mających go blokować. Jak to się skończy – chyba wiemy), ale też otwiera nową erę – być może w długim okresie doczekamy momentu, kiedy Marsz rzeczywiście będzie imprezą, która łączy Polaków z wielu środowisk. Już oficjalnie, pod patronatem Głowy Państwa i wsparciem rządu.
Najmniej odpowiedzialnie w całej sytuacji zachowują się sami narodowcy. Od wczoraj ma miejsce brutalny atak na rząd i Prezydenta. Mówi się o ustawce PiS i PO (tak, można śmiać się na głos, proszę się nie powstrzymywać), której celem była “kradzież Marszu” z rąk narodowców.
Mocno rwie to narrację w myśl której Marsz przecież nie był imprezą narodowców tylko “wszystkich Polaków”. Istną furię wywołał apel prezydenta Andrzeja Dudy by przyjść z polskimi flagami. Choć wcześniej narodowcy utrzymywali, iż Marsz jest przede wszystkim imprezą patriotyczną a nie partyjną, teraz ciężko im przeżyć, iż głowa państwa zasugerowała by flagi z symbolami ONR czy innych organizacji nacjonalistycznych zniknęły z imprezy na rzecz symbolu, który łączy wszystkich Polaków – biało-czerwonej flagi.
Narodowcy zdają się tego nie zauważać i brną w konflikt, nie dostrzegając śmieszności swoich działań i tego, że taki szturm wobec tych, którzy realnie imprezę ocalili tylko narodowców osłabia. Już teraz polscy nacjonaliści są słabsi niż kiedykolwiek, mimo kroplówki serwowanej im regularnie przez lewicowo-liberalne media w Polsce i za granicą (polski narodowiec mógłby sparafrazować kultowy, starozakonny dowcip, że czyta “Gazetę Wyborczą”, bo lubi wiedzieć jak potężną i groźną politycznie siłą jest w kraju). Atak na PiS wcale ich stanu posiadania nie poprawi. Sam Marsz się odbędzie i być może przyczyni się wreszcie do jakiegoś uspokojenia sytuacji w Polsce? Tego życzyć sobie należy.