– Dla Polski czwartkowy szczyt UE ws. budżetu na lata 2021-2027 będzie oznaczał konieczność nie tylko walki o jak największe fundusze, ale też o sposób finansowania wspólnej kasy. Obecne rozwiązania w sprawie zasobów własnych są nie do przyjęcia – mówią dyplomaci.
Choć debata o nowych sposobach finansowania unijnego budżetu trwa od lat, dotychczas nie było wielkiej chęci wśród państw członkowskich, żeby przeprowadzać reformę strony dochodowej unijnej kasy.
Zdecydowana większość dochodów UE (ok. 65 proc.) pochodzi ze składek państw członkowskich, które opierają się na ich Dochodzie Narodowym Brutto. W skrócie system ten sprowadza się do tego, że im bogatsze jest państwo, tym więcej musi przekazywać na wydatki wspólnotowe.
Około 13 proc. unijnego budżetu to składki z odsetka szacowanego podatku VAT pobieranego przez państwa członkowskie, a kolejne 15 proc. opiera się na cłach, opłatach rolnych oraz opłatach wyrównawczych od cukru i izoglukozy. Pozostałe dochody UE to podatki, jakie pobierane są od wynagrodzeń unijnych urzędników, składki od krajów spoza UE i płacone przez firmy kary nałożone przez Komisję Europejską.
Przedstawiona przez szefa Rady Europejskiej Charles’a Michela propozycja budżetowa przewiduje dwa nowe źródła finansowania unijnej kasy. Pierwszy to opłata od niepoddanych recyklingowi opakowań plastikowych. Drugi to wpływy ze sprzedaży części pozwoleń na emisję CO2. Źródła unijne podawały, że mają one w sumie przynosić ok. 14 mld euro rocznie, tj. mniej więcej tyle, ile wynosi dziura wynikająca z wyjścia Wielkiej Brytanii z UE.
Polska – jak przyznają polscy dyplomaci w Brukseli – ma poważny problem z tymi nowymi źródłami dochodów. “Zapisy dotyczące strony dochodowej są najbardziej niekorzystne. Za duży jest nacisk na te dochody własne, które myśmy oprotestowywali” – powiedziało źródło w Brukseli.
Kwestia nowych zasobów własnych była jednym z tematów, jakie premier Mateusz Morawiecki poruszył podczas spotkania na początku lutego z przewodniczącym Rady Europejskiej. Szef rządu wskazywał, że opłata od niepoddanych recyklingowi opakowań plastikowych, zwłaszcza butelek, nie może bardziej obciążać biedniejszych.
“Bardzo mocno podkreśliłem, że (opłata) musi być proporcjonalna do dochodów na głowę mieszkańca. Nie może być ona regresywna” – mówił premier.
Polska jest krajem, w którym recyklingowi poddaje się relatywnie mało plastiku. Nie ma w Polsce, tak jak np. w części państw zachodnich, systemu zbierania pustych butelek plastikowych, dlatego spodziewana opłata z tego tytułu byłaby wyższa niż w innych krajach, w relacji do PKB na mieszkańca.
Jeszcze gorzej wygląda sprawa z dodatkowymi źródłami dochodu wynikającymi z systemu pozwoleń na emisję gazów cieplarnianych (ETS). Michel zmienił propozycję Komisji Europejskiej w tej sprawie, która zakładała, że 20 proc. wpływów z ETS pójdzie do budżetu unijnego.
Zamiast tego Belg zaproponował, żeby do wspólnej kasy poszła nadwyżka ze sprzedaży CO2 w stosunku do średnich dochodów z tego tytułu z lat 2016-2018. W związku z tym, że wówczas certyfikaty były znacznie tańsze (w 2016 i 2017 roku po 5-7 euro) niż teraz (powyżej 25 euro za pozwolenie), suma środków, jakie wpłynęłyby do budżetu UE zamiast do budżetów krajowych, byłaby całkiem duża.
Jak tłumaczyło źródło PAP w Brukseli, dla Polski jako dla kraju z dużym wysokoemisyjnym przemysłem i energetyką opartą na węglu, w którym sprzedaje się bardzo dużo pozwoleń na emisję, to szczególnie niekorzystne.
O ile polski udział w unijnej kasie oparty na dochodzie narodowym wynosi od 3,5 do 4 proc., o tyle udział w zasobach związanych z systemem ETS winduje to w górę do 11 proc. Innymi słowy, jeśli propozycja Michela przejdzie, Polska będzie dostarczała 11 proc. wszystkich środków do budżetu UE opartych na sprzedaży certyfikatów na emisję CO2. “O tym nie może być mowy” – powiedział rozmówca PAP.
W debatach przed szczytem pojawiały się też inne pomysły na dochody własne, m.in. z podatków od transakcji finansowych czy opodatkowania działalności gigantów internetowych. Polska popierała te rozwiązania, ale na razie nie ma nie zgody w UE.