Przed II wojną światową podkarpacka wioska Markowa, była jedną z największych wsi II Rzeczpospolitej. To właśnie tam 24 marca 1944 roku rozegrały się wydarzenia, które na zawsze stały się symbolem niemieckiego bestialstwa, ale też polskiej ofiarności. 79 lat temu niemieccy żandarmi z zimną krwią zamordowali rodzinę Ulmów za to, że Ci zdecydowali się udzielić pomocy Żydom.
Praktycznie od września 1939 roku Niemcy prowadzili na ziemiach okupowanej Polski politykę terroru, która miała na celu złamanie polskiego oporu i zniechęcenie Polaków do konspiracji. Z wielką determinacją Niemcy karali również tych, którzy decydowali się na udzielanie pomocy Żydom. Przypomnijmy, że pierwsze getto na ziemiach polskich Niemcy utworzyli już w październiku 1939 roku w Piotrkowie Trybunalskim. Z każdym kolejnym miesiącem okupacji powstawały nowe obszary przeznaczone wyłącznie dla ludności żydowskiej. Od 1942 roku Niemcy zaczęli systematycznie mordować Żydów oraz jeszcze mocniej prześladować tych, którzy ośmielali się im pomagać.
W samej Markowej przed wojną mieszkało ok 120 żydów, a większość z nich została w bestialski sposób wymordowana latem i jesienią 1942 roku. Przeżyli wyłącznie ci, którzy znaleźli schronienie w domach swoich polskich sąsiadów. Jedną z rodzin, która zdecydowała się pomóc, było małżeństwo Józefa i Wiktorii Ulmów. Od początku zdawali sobie sprawę, że w przypadku, kiedy ta pomoc wyjdzie na jaw mogą zapłacić wysoką cenę.
Zbrodnia, która miała zostać zapomniana
Jak czytamy na stronie Muzeum Polaków Ratujących Żydów Podczas II Wojny Światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej, „podczas okupacji niemieckiej, zapewne pod koniec 1942 r., mimo biedy i zagrożenia życia Ulmowie dali schronienie ośmiorgu Żydom: Saulowi Goldmanowi i jego czterem synom, a ponadto dwóm córkom oraz wnuczce Chaima Goldmana z Markowej – Lei (Layce) Didner z córką o nieznanym imieniu i Geni (Gołdzie) Grünfeld.”.
Według historyków, o fakcie ukrywania Żydów przez rodzinę Ulmów najprawdopodobniej doniósł Niemcom Włodzimierz Leś – granatowy policjant z pobliskiego Łańcuta.
Rankiem 24 III 1944 r. przed ich dom przybyło pięciu niemieckich żandarmów oraz kilku granatowych policjantów. Dowodził nimi por. Eilert Dieken. Najpierw zamordowano Żydów, potem Józefa i Wiktorię – kobieta była w zaawansowanej ciąży. Następnie porucznik Dieken podjął decyzję o zabiciu dzieci, a jeden z żandarmów uczestniczących w egzekucji miał pokazywać na Ulmów i wygrażać zebranym innym mieszkańcom wioski: ‘Patrzcie, jak polskie świnie giną – które przechowują Żydów”.
Historia ta przez wiele lat była znana głównie wąskiej grupie historyków, choć ok dwudziestu ukrywanych w Markowej Żydów przeżyło. Co więcej, dowodzący egzekucją Dieken po wojnie nie poniósł żadnej kary piastując urząd komendanta policji w jednym z niemieckich miast. Sami Ulmowie dopiero w 1995 roku zostali uznani przez Yad Vashem w Jerozolimie tytułem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, a Muzeum Polaków Ratujących Żydów Podczas II Wojny Światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej zostało otwarte dopiero w 2016 roku. Jesienią tego roku rodzima Ulmów ma zostać wyniesiona na ołtarze przez papieża Franciszka.
Przywrócić pamięć o Ulmach
Choć dziś na temat rodziny Ulmów wiemy znacznie więcej, wciąż wielu z nas nie wie, co tak naprawdę wydarzyło się w Markowej w 1944 roku. Nad tym problemem postanowił pochylić się jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów dokumentów Mariusz Pilis. Jak mówi w rozmowie z naszym portalem, pomysł filmu o tej niebywałej zbrodni, której dopuścili się Niemcy zrodził się w jego głowie już w 2013 roku, ale wówczas, trudno było uzyskać środki na produkcje, które demaskowałyby niemieckie bestialstwo. Co więcej, pieniędzy na dokument nie chciał przekazać nawet Polski Instytut Sztuki Filmowej, który w 2015 roku odrzucił wniosek Mariusza Pilisa. Dziś, całe szczęście reżyserowi udało się zebrać środki, a samą produkcję będziemy mogli obejrzeć najprawdopodobniej 8 maja 2023 roku. Z pewnością warto było czekać, bo film o rodzinie Ulmów, o wiele mówiącym tytule „Historia jednej zbrodni”, ma być dokumentem monumentalnym. W dziele Pilisa po raz pierwszy zobaczymy archiwalne zdjęcia i dokumenty, które wcześniej były znane tylko nielicznym. Co więcej, reżyserowi udało się dotrzeć do żyjącej córki Eilerta Diekena, która przez całe życie nie wiedziała, czego dopuścił się jej ojciec.
Zbrodnia zapomniana
– Kiedy się z nią skontaktowaliśmy i poprosiliśmy, by przekazała nam informacje o jej ojcu była przekonana, że Muzeum chce upamiętnić jego działania. Przesłała list, z którego wynikało, że spodziewa się, że jej ojciec będzie przedstawiony jako postać pozytywna. Nie wiedziała nawet, że rodzina Ulmów nie żyje, że została eksterminowana, a rozkaz wydał jej ojciec. Przesłała zdjęcia na których widzimy Diekena w dobrze skrojonym mundurze niemieckiej żandarmerii, ale też fotografie powojenne, z jego pracy jako inspektora w jednym z niemieckich miasteczek – Esens w Dolnej Saksoni. Postanowiliśmy udać się do niej do Niemiec i porozmawiać z nią na ten temat. Tak właściwie zrodził się pomysł na cały film. Stwierdziliśmy, że musimy opowiedzieć tę historię skoro nawet najbliższa rodzina zbrodniarza nie wiedziała o tym, czym się „wsławił”. To prawdopodobnie jedyny wywiad, jaki w tej sprawie, ktoś z nią przeprowadził – mówi w rozmowie z naszym portalem Mariusz Pilis.
Zresztą to nie była jedyna osoba w Niemczech, która nie wiedziała o zbrodniach Diekena.
– W 2022 roku ponownie postanowiłem udać się do Esens. Wówczas okazało się, że w miejscu, gdzie niegdyś był grób Diekena dziś już rośnie trawa. Po żandarmie nie ma żadnych śladów, jakby nigdy nie istniał. O rodzinie Ulmów, o zbrodni nie wiedział nikt w całym kilkutysięcznym miasteczku. Co ciekawe burmistrz przyznał się, że dopiero tydzień przed moim zapowiedzianym przyjazdem zajrzał do Wikipedii, by dowiedzieć się o co chodzi. Zaprosiłem go do Polski, do Markowej, zdecydował się przyjechać i był wstrząśnięty. Więcej szczegółów będziecie państwo mieli okazję zobaczyć w filmie – dodaje reżyser.
Zresztą to nie koniec dziwnych zbiegów okoliczności. Kiedy o zbrodni na rodzinie Ulmów zrobiło się głośno, do Instytutu Pileckiego zgłosił się człowiek, który chciał sprzedać archiwalia i pamiątki po Diekenie. Dziś te materiały najprawdopodobniej zostały przekazane do muzeum w Markowej, ale jeszcze kilka lat temu leżały u kogoś „na strychu”.
– Mam nadzieję, że ten film będzie ważnym świadectwem, także dla Niemców. Chcę żeby oni pamiętali o swojej roli, jaką odegrali podczas II wojny światowej, bo niestety odnoszę wrażenie, że w ostatnim czasie, już nawet nie tylko jako obywatele, ale wręcz jako państwo starają się przedefiniować tę historię, pokazać się jako ofiary, a nie sprawcy. My mamy wiedzę, którą możemy się z Niemcami podzielić i to jest podstawowa rola mojego filmu – mówi Mariusz Pilis.
Film „Historia jednej zbrodni” w reżyserii Mariusza Pilisa opowiadający historię morderstwa rodziny Ulmów po raz pierwszy zostanie wyemitowany najprawdopodobniej 8 maja w rocznicę zakończenia II wojny światowej.